Kiedy ktoś powiedział Wolterowi „Życie jest ciężkie”, Wolter zapytał „W porównaniu do czego?”. Wszystko zależy od punktu odniesienia.
Kiedy kilka lat temu do naszego miasta w Polsce (Łódź) przyjechała znajoma z Japonii, zdziwiła się, że jest tam tak zielono. Ciekawe, w powszechnym mniemaniu Łódź nie jest przecież szczególnie zielonym miastem. Ale w porównaniu z szklano-stalowo-betonowym Tokio jest.
Kiedy my 7 miesięcy temu przyjechaliśmy do Kirgistanu, Biszkek wydał nam się bardzo zielony. Gdy rozmawialiśmy o tym z mieszkańcami Biszkeku, wielu odpowiadało, że zielony to Biszkek był, a to, co widać teraz to smutne pozostałości. I faktycznie, dawniej Biszkek był trzecim najbardziej zielonym miastem ZSRR! W porównaniu z Łodzią, nam Biszkek wciąż wydawał się zielony. I bardzo nas to cieszyło, bo powietrze jest tu bardzo zanieczyszczone przez spalanie śmieci na ulicach i przez duży ruch starych samochodów. W czasie letnich upałów drzewa dają cień i chłód. Trzymają wodę, zatrzymują pył, kurz i hałas. Dzięki nim w mieście wciąż jest sporo ptaków i wiewiórek.
Podobno jednak drzew w Biszkeku ubywa z roku na rok – ustępują miejsca nowym budynkom, parkingom, placom. Tam, gdzie obecnie znajduje się główny plac miasta, a na nim ogromny klocek muzeum historycznego i obok jeszcze większy klocek parlamentu, jeszcze na początku lat osiemdziesiątych był wielki park. Teraz w pozostałości parku coraz bardziej wgryzają się inne budynki i budyneczki, które stoją obok, zarówno małe, np. kawiarnia, wokół której wycięto już za naszego pobytu 3 drzewa, jak i duże, np. uniwersytet amerykański, obok którego 4 drzewa obcięto do stanu gołych prostych słupków, czy budek jakiegoś ministerstwa, obok którego, po drugiej stronie bardzo szerokiej ulicy, w ciągu ostatniego tygodnia wycięto 9 wielkich drzew i kilka mniejszych. Tak samo sprawy mają się również w innych częściach miasta. A zatem my, przez 7 miesięcy, widzieliśmy w skrócie to, o czym mówili nam mieszkańcy Biszkeku w odniesieniu do dłuższego okresu.
UborkaW ostatnią sobotę wzięliśmy udział w subotniku – czyli wiosennym sobotnim sprzątaniu wokół domu. Sprzątali oczywiście ci, którzy nie śmiecą – stawiło się niewiele osób. Postanowiliśmy jednak dać dobry przykład. Mi trafiło się głównie obcinanie gałązek. Pomyśleliśmy, że to dobrze, że ja to robiłem. Przy wejściu do innej klatki gałązki miał obcinać dziadek, który zapamiętale wypiłowywał całe drzewka! Gdyby wzięli kogoś tak zaciętego, jak ów dziadek, być może niewiele by i u nas zostało zieleni... Tak sobie pomyśleliśmy i wróciliśmy do domu zadowoleni z dobrze wypełnionego obowiązku obywatelskiego.
Niedługo potem okazało się, że z zielenią, która była jednym z powodów wybrania przez nas tego właśnie mieszkania, wcale nie będzie tak dobrze. Rozległy się odgłosy pił spalinowych i elektrycznych i od strony naszych okien wycięto największe przy naszym bloku drzewo. Zaskakuje nas to tym bardziej, że nie wyglądało na pochylone, ani z innych względów niebezpieczne. Być może zasłaniało komuś światło... Drzewo, które rosło tu i służyło ludziom przez pewnie 80 lat, a może jeszcze więcej, zginęło w ciągu godziny. Ciekawe, że gdy umilkły piły, wciąż słychać ptaki, którym zostało jeszcze kilka innych drzew. I które szczęśliwie nie rozumieją, co tu się dzieje.
Niestety, po przerwie na jedzenie, okazało się, że brygada zabrała się za wycinanie kolejnego drzewa. To już czwarte. Oczywiście ścinając wielkie drzewa łamią przy okazji małe, które też potem wycinają. Kiedy jedna kobieta (Irina) zareagowała, próbując ustalić choćby, dlaczego wycinają, potraktowali ją dość obcesowo. I nic nie udało jej się ustalić. Rozmawiałem z nią, zadzwoniła potem do merostwa, do zieleni miejskiej i na milicję. Faktycznie przyjechali potem jacyś ważniejsi ludzie, ale równie szybko odjechali. Kobieta zarządzająca całą akcją ma na to wszystkie potrzebne papiery, którymi i mi potem wymachiwała przed oczami. Wspólnie ze swoimi dwiema popleczniczkami twierdzi, że drzewa przeszkadzają przede wszystkim dlatego, że są niebezpieczne – suche – i mogą połamać się i wpaść w okno. Scenariusz wyjątkowo mało prawdopodobny, ponieważ drzewa (oprócz jednego konara) wcale nie były suche. Na dodatek, żeby wiatr miał porwać oderwaną gałąź w stronę okna, to musiałby być chyba huraganem, a takie tutaj się nie zdarzają. Wspomniały jeszcze o tym, że drzewa zasłaniają światło. Ciekawe, czy przypomną sobie za miesiąc-dwa, jak znów będzie 30 stopni i więcej, że drzewa jednak trochę je przed skwarem chroniły... Chodzi o drzewa od południowej strony budynku! Obiecują zasadzić nowe – sosny – podobno mają je sprowadzić z jakiegoś parku, w którym akurat też robią czystkę!
Papiery tutaj załatwić nietrudno, może to zrobić każdy, niemal jak Woland z Mistrza i Małgorzaty. Urzędnicy przyjechali i odjechali, skoro papiery są w porządku. I tak sprawa się zamyka. Na skutek chorego przekonania trzech kobiet, przy totalnej apatii większości mieszkańców, bez dyskusji, kilkudziesięcioletnie drzewa dokonały żywota. I to właśnie teraz, kiedy wszystko budzi się do życia – kiedy po zimie w tych potężnych pniach zaczęły od nowa krążyć soki, a pączki na ich gałęziach zaczęły się zielenić. W Biszkeku łatwiej jest załatwić takie sprawy niż w Łodzi, a w Łodzi na pewno łatwiej jest ściąć drzewo niż w Tokio.
Na skutek naszej interwencji przyjechał reporter z naszej ulubionej gazety – Wiecziernij Biszkiek. Razem z Iriną opowiedzieliśmy mu o sprawie. Spotkaliśmy się też z kobietą zarządzającą akcją i okazało się, że jest przewodniczącą rady całego osiedla! Spokojnie odpowiadała na wszystkie pytania, dała kontakty do osób z różnych instytucji, które wyraziły zgodę na wycinkę. Opowiadała, jak przez trzy miesiące chodziła za tym, żeby uzyskać wszystkie dokumenty. Trzy miesiące się męczyła, a teraz ktoś się jej czepia. Na pytanie o spotkanie z mieszkańcami, a przynajmniej ich opinie odpowiedziała wprost „to nie ich sprawa”. I chyba najgorsze jest to, że tak samo myślą sami mieszkańcy! Nikt się sprawą nie interesuje, a już na pewno nie do tego stopnia, żeby się sprzeciwić. Jak w wielu innych sprawach, mieszkańcy Kirgistanu okazują bierność. O wiele większą bierność, porównując z Polakami i obywatelami krajów typowo demokratycznych.
Jeśli wszystko zależy od punktu odniesienia, to pozostaje pytanie: jak długo jeszcze Łódź będzie bardziej zielona od Tokio, a Biszkek bardziej zielony od Łodzi? To już zależy od innego odniesienia – odniesienia ludzi do przyrody w mieście. Wszystkim zainteresowanym gorąco polecamy film Hayao Miyazakiego z 1988 roku: Mój sąsiad Totoro. Ten (skądinąd japoński) film nawiązuje do czasów, kiedy ludzie i drzewa byli przyjaciółmi.