Okazało się, że również w Kirgistanie baranek jest symbolem świąt. Tutaj wiąże się on najbardziej z 21 marca, czyli kirgiskim nowym rokiem, będącym zarazem świętem wiosny. Baranka zarzyna się już 20 marca, odcina się mu głowę i dolne części nóg, wyciąga się z niego wnętrzności i na 24 godziny wkłada do beczki z zimną wodą (żeby nieco stwardniał przed świętem). Rano kładzie się go na środku boiska, a następnie daje się sygnał do rozpoczęcia gry, w którą Kirgizi, Kazachowie, Tadżycy, Afgańczycy, grają od 13 wieku! Gra nazywa się buzkashi, co w bezpośrednim tłumaczeniu znaczy chwytanie martwego kozła (kozłem może być oczywiście również baranek, cielak itd.). Można też spotkać inne nazwy: ulak-tartysh i kok boru, ale buzkashi jest najbardziej uniwersalna.
Po sygnale w stronę baranka kieruje się na pędzących koniach ok. 14 jeźdźców, którzy wzajemnie przepychają się i tratują. Reprezentują dwie drużyny, każda ma swoją bramkę – studnię. Celem gry jest schwycić baranka i wrzucić go do studni przeciwnej drużyny. A zatem gra przypomina trochę piłkę ręczną i polo. Piłką jest baranek. Oczywiście w miarę upływu czasu baranek coraz mniej przypomina baranka, nie mówiąc już o piłce. Gra jest bardzo spektakularna, potrzebna jest do niej niesamowita sprawność i siła. Trzeba jednak przyznać, że jest też bardzo brutalna – dla ludzi, ale chyba jeszcze bardziej dla koni. Wygląda jak bitwa, choć szczęśliwie graczom nie wolno używać ani mieczy, ani kopii – jedyne co im pozostaje to bicze.
Obejrzeliśmy prawie półtora mecza – i dyskretnie oddaliliśmy się od hipodromu. Grom przyglądali się prawie tylko Kirgizi, spośród białych była tylko garstka obcokrajowców. I znów rażące było to, jak bardzo obcokrajowcy rzucali się w oczy!