Arslanbob – raj na ziemi
Pozostało nam jeszcze niespełna 4 dni do wyjazdu z Kirgistanu. Oprócz pakowania i przygotowań do kolejnej wędrówki (Kazachstan, Rosja, Mongolia), poświęcamy ten czas także na wspomnienia z naszej wycieczki do Uzbekistanu. Tym od początku, od Arslanbobu.
Najpierw pojechaliśmy drogą przez góry na południe Kirgistanu, tę samą drogę pokonaliśmy już zimą. Teraz jednak było piękniej – zielone łąki, Kirgizi zapraszający na kumys do jutr.
Przyjechaliśmy do Arslanbobu – największego lasu orzechowego na świecie. Według legendy to Allach podarował wyznawcom raj na ziemi, piękną, żyzną krainę. Naprawę Arslanbob jest piękny.
Mieszają tutaj prawie tylko Uzbecy i odczuliśmy, że jest milej – ludzie bardzo przyjaźni i kulturalniejsi w obyciu. W czajkanasie w centrum wioski gospodarz powitał nas, pozdrowił i zabawiał rozmową, gdy czekaliśmy na posiłek. Dzieci, które mijaliśmy, zagadywały do nas po angielsku i chciały, by robić im zdjęcia. Mieszkańcy sprawiali wrażenie bardzo pracowitych – późnym wieczorem, już prawie po ciemku wracali z poletek z motykami na plecach.
Wynajęliśmy chatki za wioską, w lesie orzechowym oczywiście i myliśmy się wodą ze strumyka. Na pytanie, czy jest prąd, gospodyni pokazała miejsce na palenisko. Mała dziewczynka, Fatima, chyba córka gospodarzy, chodziła za nami wszędzie, zaglądała do domów i tłumaczyła nam coś z przejęciem po uzbecku. Gospodarze również nie znali rosyjskiego.
W Arslanbobie są dwa wodospady – nad mniejszy poszliśmy najpierw. Mijaliśmy wielu mieszkańców jeżdżących na osiołkach. Spacerowaliśmy po lesie orzechowym i napotkaliśmy Czarną Wdowę, jednego z najbardziej jadowitych pająków.
Następnego dnia wybraliśmy się nad duży wodospad – widoki były piękne. Na samej górze spotkaliśmy m.in. nauczycielkę, która mieszka w Arslanbobie już 50 lat i pierwszy raz w życiu weszła zobaczyć wodospad. Wokół barierki dużo kolorowych szmatek – zawiązuje się je w miejscu, w którym Natura objawia swoją moc i piękno w intencji jakiegoś marzenia.
Podczas drogi powrotnej niektórzy z nas wykąpali się w strumieniu. Po zejściu do wioski zatrzymaliśmy się w zaprzyjaźnionej już czajkanasie i gospodyni zrobiła dla nas manty z katroszkoj – naprawdę pyszne. Potem rozpętała się burza i kilka razy spadł grad. Znaleźliśmy kierowcę i przyjechaliśmy do naszych chatek samochodem marki wilk. Później cały wieczór oglądaliśmy największą w życiu burzę. Być może bliskość gór potęgowała efekt – za każdym razem, gdy bił piorun, niebo robiło się białe.
Pewnym zgrzytem w Arslanbobie było doświadczenie islamu – przejawiło się tak, że kibel dla mężczyzn znajduje się koło meczetu, a dla kobiet przy wysypisku śmieci i wspólnota srogo przestrzega tego podziału.
Następnego dnia ruszyliśmy do Uzbekistanu.