Jak w surrealistycznym filmie.
Ovoo to stos kamieni (a czesto i smieci, butelek po wodce, plastikowych pudelek, pieniazkow...) z zatknietym kijem obwieszonym kolorowymi szmatkami. Mongolski talizman. Trzykrotne obejscie ovoo, polaczone z dorzuceniem trzech kamykow, ma zapewniac pomyslnosc i ochrone przed zlymi duchami. Nasza 16-dniowa wycieczke na Gobi i w niewielkie gory zaczelismy od takiego wlasnie rytualu.
Pojechalismy na zorganizowana wycieczke, choc juz kiedys obiecalismy sobie, ze na taka nigdy nie pojedziemy. Ale w Mongolii prawie nie da sie podrozowac inaczej. We dwoje musielibysmy zaplacic co najmniej 70 dolarow za dzien od osoby. Dlatego trzeba szukac przypadkowych wspoltowarzyszy i czasem mozna trafic bardzo kiepsko. My trafilismy fatalnie. I to po calej linii. Ovoo - gowno prawda!
Przez pierwsze dwa dni problelem byl niby-przewodnik - Togi - niedoswiadczony, uparty i bardzo pewny siebie dziewietnastolatek. Pierwszy raz na Gobi(!!!), pierwszy raz jako przewodnik na wycieczce dluzszej niz dzien - wiedzial duzo miej od nas, a czego nie wiedzial - zmyslal, przylapany na klamstwie klocil sie - koszmar. Nie umial takze gotowac - zatem nie potrafil wykonac dobrze zadnego obowiazku ze swojej pracy. Twierdzil np. ze za duzo jemy i zacznie nam wydzielac jedzenie - na kolacje na 4 osoby ugotowal 3 ziemniaki!!! Zadzwonilismy do organizatorki wycieczki i okazalo sie, ze dala mu na kupno jedzenia pieniadze - on nam tego nie powiedzial, byc moze po prostu chcial je wziac dla siebie, a nam wydzielac zapasy. A dlaczego go wczesniej nie sprawdzilismy? Poniewaz pojechalismy na wycieczke zorganizowana przez posiadajace bardzo dobra opinie biuro (Golden Gobi Guesthouse and Tours). A na dodatek to my na wycieczke zapisalismy sie jako drudzy, a na tego "przewodnika" zgodzili sie ci, ktorzy zapisali sie pierwsi - para Hiszpanow.
Trzeciego dnia problemem byl najpierw Hiszpan, ktory nagle, na koncu swiata, odkryl, ze ma jednak chorobe weneryczna (prezent od dziewczyny w Niemczech). Zdecydowal, ze wraca. Dojechlismy do miasta i szukalismy dla niego biletu na samolot. A od tego momentu problemem znow byl Togi - zdarzyla sie kolejna awantura, po ktorej nie pozostalo nic innego, jak i jego odeslac od Ulan Bator. Hiszpanka przystala na te decyzje. Zadzwonilsmy do szefowej, ze nie chcemy go wiecej - mozemy sami gotowac i i tak wiemy wiecej od niego o Mongolii. Zgodzila sie, powiedziala nawet, ze i kierowca ma go dosyc, ze to spokojny Mongol, z kazdym przewodnikiem przez 8 lat sie dogadywal, ale tego juz nie moze zniesc.
Czwartego dnia problemem byla Hiszpanka. Wczesniej zwykla mowic: "czego wy chcecie, jest dobre takze dla mnie". Wydawalo sie nam to zaskakujaco ulegle i grzeczne. Jednak okazalo sie, ze kryla sie za tym totalna nieumiejetnosc wyrazania mysli, emocji i potrzeb. Gdy juz mielismy zegnac Hiszpana i Togiego i kontytuowac wycieczke, nagle sie rozplakala, ze nie wie czego chce. Po jakims czasie uznala, ze jednak chce wracac ze swoim towarzyszem podrozy. I dla nas oznaczalo to koniec wycieczki, gdyz nie mielismy zamiaru placic za dwie nieobecne osoby.
Piatego dnia, juz w Ulan Bator, problemem byli oboje Hiszpanie, ktorzy w czasie podrozy doszli do dziwnego porozumienia z Togim i to nas obwinili za nieudana wycieczke i taka wersje probowali przedstawic podczas rozmowy z szefowa Golden Gobi. Rozmowa odbywala sie w holu schroniska i liczni mlodzi "podroznicy" przysluchiwali sie z ogromnym zainteresowaniem i nawet robili zdjecia.
Na szczescie nie wszystkie wycieczki tak wygladaja i tak sie koncza. Dzis np. (w Ulan Bator) spotkalismy Polakow zachwyconych ze swojej wycieczki (zorganizowanej przez Tseren Tours), na ktorej mieli miec angielskojezycznego przewodnika, ktory przy spotkaniu przywital ich slowami "Czesc, jak sie macie, bede waszym przewodnikiem" - i tak grupa Polakow miala za przewodnika polskojezycznego Mongola. A przed chwila w internet cafe zobaczylismy, ze na komputerze obok Mongol przeglada oferty na allegro.pl - okazalo sie, ze urodzil sie i wychowal w Polsce! A na dodatek w Ulan Bator na uniwersytecie jest tez polonistyka. Ale zadne z nas, zdecydowanie, nie zamierza tu pracowac.
Pozostale wrazenia z wycieczkiWiekszosc osob, ktorym mowilismy, ze wybieramy sie do Mongolii mowila "po co? Tam NIC NIE MA". To prawda. W przeciwienstwie do magii ovoo, te przepowiednie sie sprawdzily. Tu faktycznie NIC NIE MA. Przynajmniej na Gobi. Tzn. jest troche wielbladow (dwa razy wiecej niz ludzi), niektore juz martwe; owiec i koz; oraz bardzo rzadko jurt.
Dzieci sa tu jak zwierzatka - zaczepiaja turystow, zeby dostac jakis przysmak. Poza tym sa niewiarygodnie brudne, sikaja przed wejsciem do jurty, w ktorej mieszkaja, bawia sie zasikanym piaskiem, glaszcza tarzajace sie w nim psy i zyjace tuz obok stada koz, a potem tymi brudnymi rekoma jedza czekoladkki od turystow (zeby byla jasnosc - my im zadnych czekoladek nie dalismy (zeby im sie nie popsuly zeby)). Oczywiscie sa tez jurty z bateriami slonecznymi i antenami satelitarnymi, co nieodmiennie przypomina nam filmy Urga i The story of a weeping camel (oba goraco polecamy). Tylko to nam przypomina, ze jednak jestesmy w XXI wieku. Smutne.
Jednym z silniejszych przezyc na wycieczce byla uparta propozycja ze strony kierowcy i przewodnika, zebysmy zostali na noc w jednej z niewiarygodnie brudnych jurt, w ktorych zyli sami brudni, wygladajacy na przestepcow, faceci i wsciekle psy. Ale antene satelitarna mieli.
Oczywiscie jednak, jest to niesamowite, jak pusty jest ten kraj, jak ogrome sa tu przestrzenie i jak roznorodna moze byc pustynia. Ogolnie jestesmy zadowoleni. Gobi mamy zaliczone. Nawet Togi - Goblin Gobi - nie popsul nam zabawy.
Z powyzszego wynikaja nastepujace
rady dla osob planujacych podroz do Mongolii:
- przyjechac z grupa wyprobowanych przyjaciol, w 4-6 osob - razem dzielicie koszty i ustrzegacie sie przed przypadkowymi znajomosciami - a dodatkowo jedziecie na drugi dzien - nie czekacie;
- sprawdzic bardzo dokladnie przewodnika, biuro podrozy - najlepiej spotkac sie z przewodnikiem i kierowca i porozmawiac;
- spisac umowe, a przynajmniej ustalic wszystkie szczegoly dotyczace podrozy (w tym trase, atrakcje oraz postepowanie i rozliczenia w razie problemow - gdyby ktos zachorowal, wrocil wczesniej itd) - (choc beda na was patrzec, jak na "przybyszy z matplanety");
- aha, a jako prezent dla mongolskich dzieci najgorecej polecamy mydelka (tylko trzeba pilnowac, zeby ich nie zjadly).