31.08. Dzień NiepodległościŚwięto narodowe postanowiliśmy spędzić jak wielu innych mieszkańców Biszkeku na centralnym placu (płoszczad Ala-Too), na oficjalnych obchodach. Jednak od rana jeszcze trochę sprzątaliśmy, a poza tym znów obudziliśmy się dość późno (ok. 9) i kiedy dotarliśmy na miejsce (ok. 11), główne obchody już się skończyły. Trafiliśmy na występy dzieci i innych wykonawców, śpiewających głównie patriotyczne pieśni o słońcu wstającym nad Biszkekiem lub kirgiskim disco. Sprzątano już ogromne ilości krzeseł, które rano zostały tam rozstawione (ciekawe, skąd zorganizowali tak ogromne ilości krzeseł!?). Na placu wciąż jednak były tłumy i to jeszcze długo. Ludzie po prostu kręcili się tam beztrosko spędzając czas. Mieliśmy okazję przyjrzeć się przeróżnym rysom mieszkańców Biszkeku, a może całej Kirgizji. Pierwszego dnia, gdy spacerowaliśmy po ulicach Biszkeku z Zenoną, zauważyłem, że jest tu dużo białych i, że dzięki temu nie będziemy za bardzo się wyróżniać. W czasie święta doskonale jednak mogliśmy odróżnić tych, którzy nie są stąd – naprawdę rzucają się w oczy! Ciekawe, jak my...
Ludzie chłodzili się w fontannach, żołnierze stali na warcie i nie mogli się ruszyć, co jakiś czas w tłumie dostrzegaliśmy dziadka Momuna, raz w towarzystwie wnuka marzącego o Białym Statku. Tłumy wchodziły do Muzeum Narodowego, do którego i my postanowiliśmy zajrzeć.
Pierwsze piętro poświęcone teraźniejszości – historia od czasów rewolucji 1917 do dziś (2007). Najbardziej zaskakujące było dla nas to, że Bakijew na zdjęciach wydał się fizycznie podobny do Kaczyńskich! Trzeci bliźniak! Bardzo podobał nam się również dar polskich robotników partyjnych dla władz Kirgiskiej SRR z 1972 – figurki tańczących Krakowiaków.
Drugie piętro w całości poświęcone Leninowi i jego rewolucji! Ogromne posągi, czerwone obrazy na suficie i ścianach, popiersia, książki (dzieła), myśli, dokumenty – wszystko mówiące o tym, jak zły był system carski, a jak zbawienny okazał się system wprowadzony pod wodzą Lenina. Sale są jednak mocno klaustrofobiczne – ciemne i ciężkie, bez okien, duszno, tłumy. Ciekawe – wydaje mi się, że w inne dni tego muzeum nie odwiedza prawie nikt, a w święto narodowe przeżywa prawdziwe oblężenie – może dlatego, że stoi przy placu Ala-Too, a może dlatego, że w taki dzień ludzie czują się zobligowani do przypomnienia sobie narodowej historii.
Trzecie piętro poświęcone historii Kirgistanu – od czasów prehistorycznych do socjalistycznych. Na ekspozycję składa się m.in. jurta i kolekcja zdjęć z wypraw etnograficznych do Kirgistanu z początku XX wieku. Właśnie te zdjęcia podobały nam się najbardziej. Na dodatek znajdowały się przy jedynym w muzeum oknie, a z niego roztaczał się widok na plac Ala-Too, zgromadzone tam tłumy i, daleko, góry. Góry naprawdę spektakularne.
W podziemiach obskurne toalety: w męskiej gdy wszedłem wszystkie 4 krany były odkręcone (EKO). Na parterze sklep z pamiątkami – dla obcokrajowców, o czym informowała pani zamykając wejście przed krajowcami! Dużo bardzo fajnych wełnianych zabawek, toreb, dywanów, narzut. Ale chyba z dużym narzutem, bo ceny naprawdę wysokie. Muzeum jest ogromne. Wstęp: 45 somów od osoby, chyba dla obcokrajowców droższy, być może wiąże się to z prawem wstępu do sklepu...
Spacerując głównym bulwarem Biszkeku - Erkindikiem - trafiliśmy na dworzec kolejowy i stojący przed nim ogromny posąg Michaiła Frunze. Ciekawe, że miasto nazywało się Frunze – na cześć pochodzącego stąd sowieckiego generała, który zasłynął m.in. tłumieniem rebelii lokalnych patriotów/partyzantów.
Dworzec wielki i wystawny jak na Ukrainie lub w Rosji! Ale też dość pusty... Trudno zasięgnąć informacji – zanim udało nam się dowiedzieć, kiedy odjeżdża pociąg nad Issyk-Kul odsyłano nas dwa razy do innego okienka. (Z pięciu! Strach pomyśleć, ile razy by nas odsyłano, gdyby okienek było więcej!) Wstępu na perony dla osób nieposiadających ważnego biletu broni facet w czerwonej opasce na ręce. Pociąg nad Issyk-Kul odjeżdża o 6:40, jedzie 5 godzin, kosztuje 70 somów – niecałe 6 zł! Ale niestety 1.9 odjeżdża ostatni w tym sezonie – następny w lecie 2008... Na tablicy widać też pociągi do Moskwy, Samary, Czelabińska, Nowosybirska i kilku innych miast w Rosji! Więcej informacji można chyba znaleźć na www.railway.aknet.kg
Przed dworcem stał fioletowy autokar, który nas zainteresował. Okazało się, że jedzie do Moskwy. Podróż trwa 3 sutki (3 doby) i kosztuje 6000 somów (niecałe 500 zł). Najbliższy wyjazd 3.9, autobus stoi tam jako reklama – w oknie kartka z numerem telefonu, pod którym można zasięgnąć dalszych informacji.
Postanowiliśmy zajrzeć do dużego sklepu, który widzieliśmy kilkakrotnie z okien marszrutki – galerii handlowej, w której pewnie również można zrobić większe zakupy. Przy wejściu kontrola bagaży i bramka wykrywająca czy klient nie ma np. broni. Toalety w porównaniu z tą w podziemiach muzeum super, ale bez mydła. Najbardziej rażąca jest jednak przepaść między bogatymi i biednymi, jaką tu widać doskonale. (Żeby dostrzec to jeszcze lepiej, musimy jednak pojechać na gigantyczny bazar – Dordoj.) Sklep jak z opowieści o nowych ruskich w Moskwie – głównie biżuteria i drogie ubrania. Naprawdę drogie! Z wyjątkiem kurtki North Face (Gore-Tex XCR z polarową podpinką) za 1850 somów (150 zł)! A może to jakaś pomyłka, bo inne ceny były w miarę normalne... W sklepie czuliśmy się jednak nieswojo – jest to tutaj sklep dla bogatych elit, zdecydowanie nie dla ogółu społeczeństwa. W takim towarzystwie jest po prostu niemiło.
Po drodze do galerii handlowej spędziliśmy prawie 2 godziny w internet cafe pełnym grających w gry komputerowe kilku- i kilkunastoletnich chłopców. Najbardziej zbulwersował nas najmniejszy z nich – może czteroletni – któremu nie wychodził główny cel gry – jazda samochodem, ale któremu zdecydowanie lepiej udawało się zabijanie (łomem) przechodniów na ulicach, lekarzy z karetki i kierowców innych samochodów, stojących na światłach. Choć taka scena może zdarzyć się również w Polsce, to była naprawdę przygnębiająca.
1.09. Pierwszy dzień szkołyRozpoczęcie roku szkolnego tutaj to naprawdę wielka uroczystość. Jaka szkoda, że nie wzięłam aparatu! Przemowy dyrekcji, osób z Ministerstwa Edukacji i doprawdy trudno się zorientować, kogo jeszcze! A każda przemowa przerywana występami dzieci – przebranych w narodowe stroje, albo na galowo - śpiewają, tańczą, recytują na temat ukochanej szkoły i drogiej ojczyzny. Pierwszoklasiści są tutaj szczególnie hołubieni – oprowadza się ich po boisku szkolnym, a liczna publiczność bije brawo. Dziewczynki mają kokardy większe niż głowy! Także ostatnia klasa, jedenasta, udziela im porad i uświadamia, jak ważna jest nauka. A na zakończenie najstarsi („wypustniki”) obdarowują maluchów książkami i prowadzą na pierwszą w ich życiu lekcję. Bardzo fajna jest ta ciągłość i przekazywanie doświadczeń.
Wieczorem po Ani pierwszej lekcji przeszliśmy się prospektem Chuy – znaleźliśmy kino, w którym jednak duży ekran nie działa – tylko sala z telewizorem – tak przynajmniej zrozumieliśmy. A jednak garną się tam widzowie, a pod koniec wchodzą chłopcy sprzedający słodkie bułki. Bilet 100 somów ~ 8 zł. Widzieliśmy też filharmonię, International University of Kyrgyzstan (wydział medycyny) oraz restaurację włoską, w której pizze wielkości łódzkich „małych” kosztują 200-300 somów ~ 16-24 zł. Też jest to bardziej ekskluzywne miejsce, trochę jak galeria handlowa.
2.09. niedzielaW kościele msza po rosyjsku i także błogosławienie uczniów, plecaków (można portfel) i nauczycieli. Kościół przebudowany z domu, skromniutki, już pod Biszkekiem, na prowincji.
Miejscowe dzieci garną się do biskupa, podchodzą, on rysuje im na czołach znak krzyża. Polonia gromadzi się na niedzielnych mszach, potem poczęstunek, rozmowy. Gdy jedna z Polek pytała znajomych, czy mogą nas podwieźć do miasta, miejscowa skomentowała – „polskie pany, nie mogą na nogach, oni muszą być wożeni!”
Podobne komentarze spotykaliśmy na Ukrainie, np. gdy na ryneczku czegoś nie chcieliśmy kupić, Ukraińcy mówili „O, to polskie pany”. Ciekawe, że stereotyp tak daleko może zawędrować!