Geoblog.pl    AniaKuba    Podróże    Kirgistan (i okolice)    Issyk-Kul
Zwiń mapę
2007
11
wrz

Issyk-Kul

 
Kirgistan
Kirgistan, Cholpon-Ata
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 201 km
 
Wybraliśmy się na naszą pierwszą wycieczkę, aby zobaczyć legendarne jezioro Issyk-Kul, nad które Rosochata Matka Łania przywiodła dwoje ocalałych z rzezi kirgiskich dzieci i podarowała im te ziemie, a oni założyli tutaj ród od nowa. Dlatego też marale (tutejsze jelenie) czczone były jako święte zwierzęta. Ta piękna legenda sprawiła, że roiliśmy sobie o dzikich, wysokich górach, które przeglądają się w przejrzystej wodzie ogromnego i bardzo głębokiego jeziora. (A doświadczyliśmy pogrzebania Mitu przez komercję.)
Wyjechaliśmy wcześnie – w ostatniej chwili jednak, by nie zatruć się oparami palonych całą noc pod naszymi okami (na boisku przedszkolnym) śmieci. Jeszcze nad ranem trujący dym gryzł w gardło. Dojechaliśmy nad Czołpon-Ata. Nasz kierowca ucieszył się, ze jesteśmy Polakami, okazało się bowiem, że jego dziadek mieszkał na Ukrainie i został w latach 30. wywieziony na Syberię w ramach stalinowskich represji, potem udało mu się wyjechać i został już w Kirgizji.
Podczas podróży parę razy musieliśmy się zatrzymać, by ustąpić stadom krów idących na pastwiska. Są jednak kierowcy marszrutek, którzy po prostu wjeżdżają w te stada trąbiąc, wtedy krowy ustępują. W tym pokrzykiwaniu ludzi kierujących stadami z wysokości końskiego siadła, porykiwaniach dziesiątek krów i hałasie trąbiących samochodów istnieje jednak jakaś harmonia – krowy rozstępują się płynnie, samochody przejeżdżają i nikomu nie dzieje się krzywda, choć wygląda to dość groźnie.
Drogi tutaj zaskoczyły nas doskonałym stanem. Niestety, umożliwia to kierowcom (nawet wiozącym turystów!) urządzanie wyścigów, pędzenie do 180 km/h! Na krętej górskiej drodze nad przepaściami rzadko schodzą poniżej 100!


Czołpon-Ata – jasnowidz i kurort
Dojechaliśmy do Czołpon-Ata i próbowaliśmy się dowiedzieć, jak dostać się w miejsca, które wcześniej już upatrzyliśmy – przystań portowa, miejsce w górach z petroglifami, festiwal filmowy i kilka innych. Zaczepiani przez nas ludzie byli bardzo mili, ale nie potrafili nam pomóc – każdy miał własny pomysł na lokalizację tych miejsc! Błąkaliśmy się niemal cały dzień w kółko. Przewodnik, który mamy też jest już mocno nieaktualny – wydany był 11 lat temu!
Udało się nam dojść nad Isyyk-Kul, ale plaża była za mała, liczba letników i ilość śmieci za duża, a muzyka za głośna :( Jednak nawiązaliśmy interesującą znajomość z Kazachem, który poprzedniego dnia wjechał rowerem na przełęcz wysokości 4000 m n.p.m. i zjechał z niego rowerem! (To popularna tutaj zabawa bogatych i wysportowanych ludzi, głównie z Kazachstanu.) Opowiadał, że w 1986 zdobył z polską wyprawą Mount Everest, a potem wszystkie siedmiotysięczniki w Kirgistanie. Także był w Polsce – wiózł samochody z Niemiec i miał kłopoty i polską i rosyjską mafią.


Biełyj Parochod
Dalej zaczepiani przez nas ludzie kierowali nas w różne strony. W końcu udało się spotkać osobę zorientowaną w miejscowych atrakcjach! Był to chłopak pilnujący mauzoleum samego Czołpon-Aty! (To oświecony przywódca i jasnowidz z XV wieku, na którego cześć nazwano miasteczko.) Strażnik ucieszył się, że jesteśmy Polkami – pierwszymi, jakich spotkał! Opowiadał, że czytał o Warszawie i poprosił o polski pieniążek. Namawiał nas nawet na przyjęcie islamu i przekonywał, że to najlepsza w życiu droga :) Dzięki jego wskazówkom dotarliśmy do Bosteri nad Issyk-Kul, gdzie miał być port – nie było, ale akurat przypłynął Biełyj Parochod, jak z opowieści Ajtmatowa! Wsiedliśmy uradowani. A z nami niestety tabun nowych ruskich, a nimi cała ta „kultura” – głośna muzyka disco, papierosy (pety rzucane do wody), piwo, wódka, reklamówki z wódką, złote: zęby, łańcuchy, torebki, klapki i sesje zdjęciowe à la Titanic na dziobie statku... Po raz kolejny poczuliśmy, że jeśli chcemy doświadczyć tej monumentalnej przyrody – musimy chodzić własnymi ścieżkami.
Interesujący był następujący zwyczaj – na środku jeziora statek zatrzymuje się i pasażerowie wskakują do wody! Potem wchodzą na statek i skaczą jeszcze raz, i jeszcze raz, a jak się zmęczą, kładą na wodzie, a pod nimi około 600 metrów głębi! Z tej odległości wydali się nam sympatyczni.
Kapitan Białego Statku opowiedział nam o swoich pobytach w Polsce... oczywiście także transportował samochody z Niemiec i również ruski i polski „rekiet” żądał haraczu. Przerażające, z czym tutaj kojarzy się Polska!
Muśnięcie magii Issyk-Kul. O zmierzchu na plaży już nikogo nie było, dlatego wreszcie poczuliśmy się nad Issyk-Kulem trochę lepiej... Widok zachwycający: różne odcienie błękitu i szarości: woda przechodzi na linii horyzontu w góry, ich ośnieżone szczyty rozpływają się w białych chmurach, by wymieszać się z kolorem nieba. Warstwy wody, ziemi (gór) nieba różnią się tutaj zaledwie odcieniem. Jedna substancja przechodzi płynnie w kolejną – przypominając, że cały Wszechświat jest Jednym. Te płynne zmiany jednych form w inne i ich iluzoryczność przywodzi na myśl sztukę Eschera.


Festiwal Filmowy
Z Bosteri dojechaliśmy bardzo wysłużoną już marszrutką do Czałpan-Ata i wreszcie nam wyjaśniono, gdzie szukać Festiwalu Filmowego! Wysiedliśmy i zaplątaliśmy się na jakieś wystawne i huczne wesele. Jednak tak odstawaliśmy od pozostałych gości, że zaraz wzbudziliśmy zainteresowanie. Na wiadomość, że jesteśmy Polakami jedna z kobiet powtarzała „klasa, klasa” i powiedziała nam, że polski sejm się rozwiązał!
Nasi nowi przyjaciele-weselnicy postanowili nam pomóc w poszukiwaniu Festiwalu Filmowego i nawet zadzwonili do kogoś i dowiedzieli się, że... właśnie się festiwal zakończył!


Wątek higieny
W górach widzieliśmy przy drogach pomniki czczonych marali. W Czałpan-Ata jedliśmy w restauracji AMARAL. Na szczęście nie było dań z tych świętych do niedawna zwierząt. Natomiast toaleta była niesamowita! Gdzieś na końcu podwórka, natomiast ręce można było umyć już przy kuchni, wodą lecącą z wiaderka z dziurką, powyżej lusterko, pod wiaderkiem ułożone: mydło, grzebień, dwie szczotki do zębów i pasta – gdyby ktoś chciał nie tylko umyć ręce...
Skusiliśmy się na miód (kg 12 zł) i kupiliśmy kilo w foliowej torebce, gdyż tak bardzo spodobała się nam degustacja – właścicielka wyjęła z innej torebki podłużny kawałeczek plastikowej butelki i nałożyła na taką łyżeczkę (palcem!) miód z torebki. Ciekawe, po czym była torebka?
Do tego stoiska przylegało inne, równie fascynujące – obok małych, surowych rybek lep na muchy (pełny!).


Dzień drugi, 10.09.2007
Uzyskawszy poprzedniego wieczora od dziewczyn ze sklepu w miarę konkretne informacje nt. lokalizacji miejsc, do których chcieliśmy dotrzeć, rozpoczęliśmy drugi dzień zwiedzania. Kierując się w stronę rysunków naskalnych (pietroglifów) zjedliśmy jeszcze po kawałku doskonałego ciasta na jednym ze straganów. Po drodze mieliśmy okazję z bliska przyjrzeć się blokom (etażnikom) u stóp gór, które wczoraj oglądaliśmy i fotografowaliśmy z daleka. A między nimi plac zabaw bez huśtawek i zjeżdżalni, ale za to z rakietami dla młodych radzieckich kosmonautów. Na tyłach osiedla, jeszcze bliżej gór, budynki jakby przemysłowe, ale całkowicie zapuszczone, a może nawet nigdy nie dokończone. Dalej pas startowy lotniska, chyba starego, trochę już pozarastany, ale jakby wciąż używany.


Pietroglify
A jeszcze dalej tak długo wyczekiwane święte miejsce – pole pełne kamieni, ustawionych w kręgi, rzeźbionych i pomalowanych. Miejsce, które służyło rytuałom na cześć natury i w intencji powodzenia w polowaniach od ponad 2000 lat. Największe wrażenie zrobiły na nas kamienne postacie balbali (z VI w n.e.) – w parkach w Biszkeku można spotkać ich współczesne kopie. W Chołpon-Ata szukaliśmy ich długo i cierpliwie, aż w końcu same nam się pokazały.
W miejscu pietroglifów były także kamienne kręgi... gdy się usiądzie twarzą do ogromnej wody Issyk-Kul, za plecami mając potężne góry Tien Szan – naprawdę doświadcza się siły i wieczności Natury i ma się ochotę ją czcić, jak to i przed 2 tysiącami lat czynił człowiek, siedząc w tym samym kamiennym kręgu.


Góry - pierwsze podejście
Idąc wzdłuż rzeczki płynącej przez pole z kamieniami podeszliśmy do samych gór. Po drodze dowiedzieliśmy się, że gdybyśmy wstali kilka godzin wcześniej, moglibyśmy dotrzeć jeszcze tego samego dnia do trzech wodospadów na rzeczce wzdłuż, której szliśmy. Powiedział nam o tym Sułtan, który pracuje w „kanałach”, czyli otwiera lub zamyka odpowiednie śluzy na strumieniach zapewniając dostęp do wody tym, którzy akurat jej potrzebują. Idąc w górę strumienia spotykaliśmy wiele takich rozwidleń i kanałów i, paradoksalnie, im bardziej w górę rzeki, tym była ona większa! Jak wielkie musiałyby być te wodospady! W górach widoki były przepiękne, ale to zostawiliśmy sobie na następny raz.


Muzeum i inne atrakcje
Wróciliśmy do centrum szukać kolejnego punktu z naszej listy rzeczy do zobaczenia – „miejsca, w którym obok siebie znajdują się budynki pięciu religii”. Ponieważ nie wszyscy z nas byli nim jednakowo zainteresowani podzieliliśmy się na dwie grupy – tę, która odwiedziła to miejsce i tę, która odwiedziła muzeum issyk-kulskie z kolekcją archeologiczną, historyczną, literacką, polityczną i etnograficzną.

„Miejsce, w którym obok siebie znajdują się budynki pięciu religii” – chrześcijaństwa (katolicki, prawosławny), judaizmu, buddyzmu, islamizmu i tutejszej odmiany animizmu. Wydawało się fascynujące! Niestety – okazało się jedynie hucpą dla turystów... Wiary przedstawione bardzo schematycznie i stereotypowo (np. w katolickim budynku ogromny portret starego mężczyzny rasy białej z aniołem – takie banalna wyobrażenie Boga), kościoły wszystkie urządzone z takich samych budek-kapliczek, różniły się jedynie symbolem na wieżyczce. Wszystko oczywiście błyszczące, czyściutkie, trawa przystrzyżona, duży taras, molo i zejście na plażę... jednak z pewnością nie jest to miejsce, gdzie jakiekolwiek obrzędy religijne miały lub będą mieć miejsce. Jednak najgorsze wrażenie zrobił na mnie budynek poświęcony niby tutejszym, pradawnym wyznaniom, u wejścia symbol wieczności – 3 kropki (teraźniejszość, przeszłość, przyszłość) w kole. Co było w środku? Ogromny obraz Putina w jednym rogu, w drugim takiż od podłogi do sufitu w złotej ramie obraz prezydenta Kazachstanu! Można powiedzieć, że to raczej budynek współczesnych bogów;)

Tymczasem w muzeum można było zobaczyć m.in. zdjęcia z wielkich obchodów (być może 2200-lecia państwowości kirgiskiej, a być może 1000-lecia spisania narodowego eposu – Manasa). Z okazji obchodów wystawiono właśnie losy Manasa – miało to miejsce w 1995 roku, w wydarzeniu uczestniczyło mnóstwo prominentnych gości z kraju i zagranicy, a także, na oko, kilka tysięcy aktorów i koni! Widowisko odbywało się na wielkim polu, na którym rozstawiono m.in. dziesiątki jurt, w tym kilka 2-3 razy większych od normalnych i jedną trzypiętrową jurtę-pałac. Szkoda, że spóźniliśmy się 12 lat... W tej samej sali wystawiono kilkadziesiąt kopii Manasa w różnych językach. A w innej całe ściany obwieszono dokumentami z czasów sowieckich – dyplomami, rozkazami, decyzjami, zaświadczeniami, zdjęciami...

Ciekawe były historie dotyczące starych kirgiskich zwyczajów. Otóż dawniej na grobie Kirgiza stawiano balbali, któremu dawano twarz jego największego wroga – wierzono, że wtedy ów wróg będzie niewolnikiem umarłego w zaświatach! Tradycyjne nakrycie głowy Kirgizki składało się z chusty długiej na 12 metrów i wiązanej w turban, ważył on 3-4 kilo.

Chcieliśmy wracać autobusem, ale już poprzedniego dnia sprzedawczyni biletów ostrzegła nas, że nie wie, czy ten autobus przyjedzie (!). Faktycznie nie przyjechał. Nie mając dużego wyboru pojechaliśmy marszrutką. Znów trafiliśmy na kierowcę, któremu bardzo zależało na czasie i który prawie nikomu nie dał się wyprzedzić. W pewnym momencie spotkał równego sobie partnera do wyścigów i w kierunku Biszkeku ścigały się z prędkością ok. 120 km/h dwa wysłużone, może 25-letnie mercedesy-busy pełne pasażerów.

Ogólnie ta „wyprawa” nad Issyk-Kul pozbawiła to miejsce magii, odczarowała je. Obserwując „komercję” (ludyczne zabawy, budki z jedzeniem, zjeżdżalnie, plaże, śmieci etc.) czuliśmy się trochę jak chłopiec z „Białego statku” widzący obżeranie się jego krewnych świętym dla niego maralem. Mitycznej Kirgizji doświadczyliśmy tylko w bardzo niewielkim stopniu, ale nie tracimy nadziei, że jeszcze na nią trafimy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
Igor-miłośnik koni
Igor-miłośnik koni - 2007-10-29 21:32
Osobiście interesuje Mnie kult konia w śród ludów Azji.Czy mógłbym prosić o coś więcej? Koniki te są bardzo wytrwałe .Azjaci przybyli na nich aż do EUROPY.Widziałem jednego z nich na waszym zdjęciu.Pewnie dalej służą tym ludom w ich codziennym życiu.
 
IZYDORA z Torunia
IZYDORA z Torunia - 2007-10-29 22:12
Osobiście zainteresowały mnie BalBale.Przypominają mi posągi z wysp Wielkanocnych w miniaturze.Może mają wspólną historie?Czy zapalają pod nimi znicze?
 
turysta z Krakowa
turysta z Krakowa - 2007-11-02 10:40
To nie są nowi Ruscy.Mają tylko kupę szmalu i kozacką fantazję. Zawsze tacy byli jak sobie mogli pozwolić. Warto się przyjrzeć nowym Polakom za granicą. Nie są lepsi. Toczka w toczkę. Gruby portfel - - -chudy[MAŁY] mózg.
 
rrrrrr
rrrrrr - 2012-08-10 09:59
interesujące opowiadanko
 
Helena
Helena - 2012-10-29 05:17
Żeby zobaczyć dzika przyrodę trzeba jechać południowym brzegiem jeziora. Ale tam już nie będzie cywilizacyjnych dogodności (chyba na to liczyła autorka?)
 
Helena
Helena - 2012-10-29 05:20
Istotne: od tego roku Polacy nie potrzebują wiz do Kirgizji, jeżeli pobyt ma trwać do 60 dni.
 
 
AniaKuba
Ania Kuba
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 77 wpisów77 98 komentarzy98 1229 zdjęć1229 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.07.2010 - 04.10.2010
 
 
30.08.2007 - 03.08.2008