Geoblog.pl    AniaKuba    Podróże    Kirgistan (i okolice)    Biszkek
Zwiń mapę
2007
25
wrz

Biszkek

 
Kirgistan
Kirgistan, Bishkek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 402 km
 
"Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi!"
Nie jest tutaj łatwo pracować w państwowej szkole. Prawie nie można zacząć! Po spotkaniu z dyrektorką w gabinecie, przy ciastkach z kremem i herbacie, udało się ustalić liczbę klas i lekcji. Gdy pojechałam na pierwsze zajęcia (z przygotowanymi scenariuszami lekcji, z duszą na ramieniu i, żeby się nie spóźnić – taksówką) – w mojej klasie była lekcja angielskiego, a potem kolejna, też angielskiego! Cóż... w międzyczasie ustalono, że mogę zacząć za tydzień. Przyszłam za tydzień – dostałam nie te klasy, które ustaliłam z dyrektorką! Nie zgadzała się ani liczba, ani poziom, ani godziny! W sumie miesiąc zabrało dogadanie się z panią układającą plan.
Moi uczniowie mają skośne oczy, są śliczni i bardzo żywiołowi, jakby połowa z nich miała nie leczone ADHD. Na pierwszej lekcji dwójka z pierwszej ławki pobiła się – tarzali się po podłodze!
Ciekawe, że wszystkie dzieci i młodzież chodzą codziennie do szkoły na galowo, chłopcy nawet w garniturach i krawatach! (Choć najczęściej są to ubranka za duże i źle uszyte.) Jednak nawet taki elegancki strój nie przeszkadza im bić się, taszczyć po korytarzach i dusić krawatami!
Imiona mają śliczne, na przykład: Ajdżaj, Bekbołow, Czingis, Sandziar, Manas, Sułtan, Habiba.
W Stowarzyszeniu Narodów Kirgistanu (Asambleja) prowadzę 5 grup na różnych poziomach: początkowym, średnim, zaawansowanym, mam też grupę dziecięcą. Bardzo fajnie jest pracować z osobami zmotywowanymi. Większość ma polskie korzenie, jednak są studenci, którzy po prostu interesują się Polską i jest to ich hobby.
Trochę martwi mnie brak szyby w oknie – dni są coraz chłodniejsze!

Rejestracja – Polacy nie potrzebują wizy do Kirgistanu, ale muszą się rejestrować – to najgorsze tutaj doświadczenie. Niemal codziennie przez 2 tygodnie wędrowałam od urzędu do urzędu, aby dostać pieczątkę w paszporcie. Do Ministerstwa Edukacji chodziłam przez 10 dni, bo za każdym razem musiałam jeszcze donieść kolejny dokument, podanie, zaświadczenie, zdjęcie, kwit z banku... (jakoś za każdym razem przypominało się im coś nowego, nie potrafili podać listy potrzebnych dokumentów). Gdy już wszystkie dokumenty zostały złożone – kilka razy mnie odesłano, bo nie było jeszcze odpowiedniej pieczątki. W końcu napisali podanie i zaczęła się zabawa od nowa w kolejnym urzędzie... Składanie podań, czekanie, uzupełnianie papierów...
W końcu, zdesperowana, nie chciałam wyjść z kolejnego biura i powtarzałam w kółko 4 słowa: „dzisiaj, teraz, pieczątka w paszporcie, na rok”! Doprowadziłam urzędniczki i ludzi w długiej kolejce do pasji – zaczęły mi tłumaczyć coś po kirgisku, po rosyjsku, a ja swoje: dzisiaj, teraz, pieczątka w paszporcie! W końcu ich szefowa (poznałam to po ilości złotych zębów) jakoś mi wyjaśniła, że zaangażowane jest jeszcze inne biuro, które decyduje, czy i kiedy przyłożyć pieczątkę! A to potrwa kolejne trzy tygodnie!!!!
Do tej pory nie mam rejestracji na rok – jedyne co udało się załatwić, to przedłużenie pobytu na kolejny miesiąc.
Kirgizi w codziennych kontaktach są bardzo życzliwi, jednak w urzędach wstępuje w nich jakiś diabeł i starają się, żebym się poczuła naprawdę malutka!


Umarł Pavarotti
Na początku września na mojej kirgiskiej uczelni uroczystość powitania nowych pracowników. Poszliśmy razem i zjedliśmy trochę dobrych ciasteczek. Najbardziej zaskoczył nas „surpris” – czyli student informatyki, który postanowił zaśpiewać. I co zaśpiewał? Pieśń operową po włosku. Akompaniowała mu nauczycielka muzyki na pianinie. Jeśli ktoś poczuł się znużony, mógł oglądać zawody gimnastyki artystycznej w ogromnym telewizorze. Telewizor grał również podczas oficjalnych przemówień! A potem ktoś w dyskusji przy bardzo dobrych ciasteczkach powiedział „Dziś umarł Pavarotti.” Ja byłem przekonany, że tak mu się podobał występ tego chłopaka(!), że dla tego, kto to powiedział, Pavarotti jest już nikim – liczy się tylko ten młody śpiewak. A potem okazało się, że Pavarotti umarł naprawdę!!!


Marzenia Kirgizów
Z wielu stron słyszałam, że gdy zapytasz Kirgiza lub Kirgizkę, o czym marzy, usłyszysz: żeby stąd wyjechać na zawsze! Ciekawe... Nawet nasza nauczycielka rosyjskiego śmiała się, że tutaj młode dziewczyny będą się uczyły każdego języka obcego, byle wyjść za mąż za obcokrajowca. Dlatego przyjdą też na polski.
Dziś także dyskusja potoczyła się w tę stronę i nauczycielka przywołała Oswalda Spenglera (niemiecki filozof, 1880-1936)i jego teorię, że narody stają przed wyborem: kultura czy cywilizacja? Dla Kirgizów kultura to korzenie, przede wszystkim język, jednak jeśli chcą wybrać cywilizację – to mogą uczestniczyć w niej jedynie w języku rosyjskim. Czyli albo korzenie, albo wykształcenie. Zatem przed Kirgizami bolesny wybór: w imię przyszłości (wykształcenia, dobrej pracy) wyrzec się przeszłości (języka, korzeni, tradycji). Naturalną koleją rzeczy narody rodzą się i umierają, zostają te najsilniejsze, które wchłaniają słabsze.
Słuchając naszej nauczycielki, Rosjanki, nie mogłam oprzeć uczuciu niesmaku i buntu, zupełnie jakby w polskiej podświadomości wciąż jeszcze żywe było echo zaboru rosyjskiego, a potem narzuconej władzy komunistycznej. Bardzo źle odebraliśmy takie rozważania o przewadze cywilizacyjnej Rosjan nad „dzikimi” Kirgizami.
[Ciekawostka: Ajtmatow pisał zarówno po rosyjsku jak i kirgisku – sam przekładał swoje książki na drugi z tych języków.]

Inna ciekawa historia, którą opowiedziała nam nauczycielka dotyczyła kosmetyków firmy Uroda. Gdy była mała, jej mama używała tych kosmetyków – dla radzieckich kobiet, które nie miały dostępu do kosmetyków francuskich czy włoskich, polskie były symbolem luksusu. Dla dzieci było to niezrozumiałe, bo po rosyjsku Uroda kojarzyła im się ze słowem урод (kaleka, pokraka, szkarada, potwór)!

LETS?
Przed muzeum historii Kirgistanu, a potem przed pomnikiem Lenina, demonstrowali komuniści. Tak to przynajmniej wyglądało. Jednak link na ich transparencie prowadzi do internetowego forum, na którym znajdują się ogłoszenia dotyczące kupna, sprzedaży, pracy etc. – może jest to coś w rodzaju organizacji, która pośredniczy w wymianie produktów już zbędnych? Może lokalny system wymiany LETS? Oto link www.diesel.elcat.kg


13.09. Przedmieścia Biszkeku
Wieczorem poszliśmy na spacer nad rzekę Alamedin, która płynie niedaleko naszego domu. O tej porze roku koryto rzeki jest zupełnie suche. Wokół bardzo zaniedbane i zapuszczone tereny poprzemysłowe. Prawie nic się tam teraz nie dzieje, przy drodze wielkie, dzikie wysypisko śmieci, a na nim m.in. szczątki zwierzęce – całe gnijące skóry i szkielety – oraz dymiące i cuchnące kopce tlących się jeszcze odpadów. A większość rur cieplnych, które idą wzdłuż torów jest w wielu miejscach pozbawiona izolacji – straty ciepła muszą tu być ogromne; rury w dotyku były gorące.


16.09. Wycieczka w góry
Dziś wybraliśmy się na wycieczkę w góry, a właściwie na pagórki na południowych granicach miasta. Pojechaliśmy nad mały staw na rzece Alamedin i po tamie weszliśmy na pierwsze wzgórze. Widok był spektakularny, ale postanowiliśmy pójść jeszcze na inną górkę, nieco wyższą, w nadziei na jeszcze lepsze widoki. Trudno było do niej dotrzeć z powodu gęstej zabudowy – chaotycznej i nieprzewidywalnej – w końcu udało nam się trafić na właściwą drogę i wyszliśmy (przez mur) na otwartą przestrzeń. Ów mur jakby oddzielał dwa światy – zabudowany od dzikiego – zielony od żółtego – żywy od półżywego – „cywilizację” od natury. Udało nam się dotrzeć na sam szczyt, skąd widoki faktycznie były jeszcze lepsze. Nad miastem gęsty smog, ale i w innych kierunkach ograniczona widoczność – góry niewyraźne, za mgłą. Wracając natknęliśmy się na kolejne święte miejsce – Taszar-Ata – z kilkoma balbalami, petroglifami, kręgiem kamiennym, stosem kamieni, a nawet dwoma drzewkami z tysiącami wstążeczek (buddyzm?). Być może jednak nie były to oryginalne mające dwa tysiące lat pamiątki... nie jesteśmy pewni.

Już w Biszkeku, zobaczyliśmy po drugiej stronie jednej z najruchliwszych ulic w tym mieście grupę małych dzieciaków, które w najlepsze zjeżdżały w kierunku jezdni z nasypu (w tym miejscu jezdnia przechodzi pod inną ulicą i torami kolejowymi). Wyglądało to przerażająco. Sześciu małych chłopców wskakiwało na wielkie pudło po lodówce i zjeżdżało jak na sankach do samej jezdni. Zwykle zatrzymywali się tuż przed nią – o krawężnik. Ale zdarzało się, że przejeżdżali dalej. Samochody trąbiły, a oni nic sobie z tego nie robili i bawili się świetnie. Nikt nie zwrócił im uwagi, choć wszyscy przechodnie zwracali uwagę na to zjawisko. Postanowiliśmy sami ratować ich marne żywoty – kiedy już doszliśmy na drugą stronę ulicy wreszcie ktoś inny też zareagował – facet krzyczał na nich z tej strony, po której my przedtem szliśmy. Niewiele słyszeli, a może niewiele sobie z tego robili. Nakrzyczeliśmy na nich jak umieliśmy i zabraliśmy im „sanki”. Byli trochę zdziwieni, zawstydzeni, ale chyba przede wszystkim zmartwieni, że popsuliśmy im zabawę. Jeden z nich śledził nas w nadziei, że odzyska to, co im zabraliśmy. Gdy go zgubiliśmy, rzuciliśmy tekturę na naczepę ciężarówki zaparkowanej nieopodal w nadziei, że wywiezie ją daleko od tych dzieciaków.


24.09. Bania
Dziś udaliśmy się do tradycyjnej, ruskiej bani. Zupełnie inaczej to wygląda, niż sauna w Polsce. Kobiety i mężczyźni zażywają tej przyjemności osobno, każda grupa nago. W przebierali można wypożyczyć kawałek materiału i folię, na których się potem siada wewnątrz. Niewątpliwie temperatura jest dużo wyższa niż w saunie, do której chodziliśmy w Polsce. W środku pomieszczenia znajduje się duża dziura, w której palą się kawałki drewna. Po wyjściu z sauny można popływać w niedużym, okrągłym baseniku. Kobiety przychodzą tutaj z przyjaciółkami i dziećmi – do kobiecej sauny wprowadzają też synów. W grupkach rozmawiają, myją się, masują, czeszą sobie włosy i bardzo wesoło spędzają czas – standardowe wejście trwa 2 godziny. Między przebieralnią a saunami jest duża sala z prysznicami i miskami, w których myją dzieci. Na koniec, w ogromnej przebieralni, można skorzystać z usług masażystki (potężnej), kosmetyczki (manicure, pedicure), napić się herbaty. W męskiej saunie jest też bar piwny i stoisko z kwasem chlebowym.
Ciekawe jest też, że jeszcze przed wejściem do sauny kobiety zakupują odpowiednią glinkę, którą się potem wysmarowują lub gałązki dębu, którymi się chłoszczą. Jaka szkoda, że Moje Przyjaciółki zostały w Polsce i nie mogę uczestniczyć w tych zwyczajach w kręgu bliskich kobiet!

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zażarty prawicowiec
zażarty prawicowiec - 2007-10-29 21:49
Widziałem na Waszych zdjęciach pikietę komunistów.W kraju wielu z nich nie weszło do rządu po ostatnich wyborach.Chętnie bym ich tam posłał.Błagam Was załatwcie im tam robotę.Są tam nawet drogi nadające się dla LEPERA na blokady.Niema też małp które przypominałyby niedawnemu ministrowi oświaty od kogo pochodzi.
 
amator sauny z Opola
amator sauny z Opola - 2007-11-02 10:48
Nie jedną babę wychłostał bym tymi dębowymi gałązkami w Polsce. Fajny zwyczaj. Szkoda że po to trzeba jechać aż do Biszkeku.
 
 
AniaKuba
Ania Kuba
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 77 wpisów77 98 komentarzy98 1229 zdjęć1229 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.07.2010 - 04.10.2010
 
 
30.08.2007 - 03.08.2008