Różne różnościDziś miałam zacząć swoje zajęcia na Uniwersytecie Narodowym Kirgistanu na polonistyce – na III roku z literatury XX wieku. Przygotowałam zajęcia, wzięłam też film, adaptację Ziemi Obiecanej (aby omówić zagadnienia determinizmu, naturalizmu i antyurbanistycznego spojrzenia na miasto). Na zajęcia przyszedł jeden student z V roku – bardziej, żeby pogadać, z III roku nikt nie przyszedł! Jest ich jedynie 6 studentów i studentek. Jednak wiedzieli, że zaczynają nowy blok! Rozczarowanie duże. Jest to tym bardziej zadziwiające, że płacą za studia. Dlaczego zatem nie zależy im, żeby za te pieniądze się czegoś nauczyć?
Nie było studentów, więc przeglądałam książki – wzięłam 4 na temat Młodej Polski i 2 bardzo ciekawe o filozofii XX wieku i feminizmie. Potem próbowałam włączyć telewizor i spalił się dekoder! Mój pierwszy dzień zajęć na uniwersytecie – smród i dym. A dziś Święto Nauczyciela.
Jest takie powiedzenie: twarz („lico”) można mieć po czterdziestce, wcześniej masz mordaszkę. Myślę, że jest w tym głęboka prawda – młodzi nie mają na twarzy wypisanej historii, są jeszcze czystą kartą, potencjalnością, potem konfrontują swoje wyobrażenia ze światem i nabierają wiedzy o własnych ograniczeniach i dopiero po wielu zmaganiach i niespełnionych marzeniach nabierają mądrości – właśnie indywidualnej Twarzy. Szczególnie dobrze widać to tutaj, wśród nastoletnich Azjatów i Azjatek – ich buzie są dziecinne i bardzo do siebie podobne, wrażenie takie potęgują ich pastelowe i za małe ubranka, jednak już wśród starszych prawie każda twarz jest niepowtarzalna.
Ciekawe – na naszych lekcjach rosyjskiego uczytielnica Natalia zachęca nas do czytania po rosyjsku klasyki. I przeczytaliśmy już 5 opowiadań Czechowa! Bardzo mnie to cieszy. Kupiliśmy także 3 zbiory bajek po rosyjsku – kałmuckie, narodów ZSSR i, najciekawsze, legendy i mity Nganasan – ludzi północy, plemion z obszaru Koła Polarnego.
Natalia z wielkim entuzjazmem wypowiadała się na naszej lekcji temat Dzierżyńskiego – gdy uparłam się jej wytłumaczyć, ze to wielki wstyd, ze taki człowiek był Polakiem, ona bardzo się zdziwiła: On taki utalentowany – mówiła – takie tragiczne życie, tak młodo umarł! I zauważyła jeszcze, że był przystojny! Podobno jego słowa: „Czekista winien mieć chłodny umysł, gorące serce i czyste ręce” wypisywano jako motto w siedzibach NKWD. Próbowałam jej uświadomić, że bliższe prawdy byłoby: zamiast umysłu maszynka do liczenia skazanych, serce z kamienia i krew na rękach – ale już nie była zainteresowana innym punktem widzenia! Zaskakujące to jest naprawdę, niemal gorszące! Tym bardziej, że jest ona osobą wyjątkowo oczytaną i inteligentną.
W wypożyczalni filmów wszystkie DVD są pirackie. Jednak mało tego! Gdy oglądałam jeden z nich – okazało się, że był nagrywany z ręki w kinie – gdyż co jakiś czas na dole przemykały ciemne sylwetki ludzi wstających z krzeseł!
Wędrowny ul – przyczepa wypełniona kolorowymi skrzynkami uli. Takie ule wiosną i latem można zaciągnąć na kwieciste łąki, ale jesienią trzeba ściągnąć z powrotem, żeby pszczoły nie zamarzły.
12.10
RamadanDziś koniec Ramadanu – wielkie muzułmańskie święto. Rano, gdy szłam do pracy, mijałam tłumy mężczyzn, którzy właśnie skończyli się modlić i wracali do domów. Modlili się na największym placu od wschodu słońca, czyli około 3 godzin. Każdy miał ze sobą dywanik lub kocyk, na którym klęczał. Dziwne uczucie mijać tysiące mężczyzn z kocykami. W islamie kobietom nie wolno brać udziału w publicznych modlitwach.
Potem miałam zajęcia i jedna uczennica, Azjatka, przyniosła tradycyjny poczęstunek na koniec Ramadanu – bursook.
13.10
Dzien Seniora Dzień Seniora w Stowarzyszeniu – przyjechało kilkadziesiąt starszych osób. Niektóre babuszki były bardzo wzruszone. Jedna podczas poczęstunku wstała i dziękowała, że możemy się spotkać, gdyż czuje się dzięki temu mniej samotna. Podczas tej krótkiej wypowiedzi popłakała się – słuchacze też byli poruszeni. Ciekawe, że najstarsi członkowie Polonii mówią bardzo słabo po polsku – między sobą tylko po rosyjsku. Gdy zwróciłam się do jednego wnuczka, może 5-letniego chłopca, odparł: „ja nie znaju takiewo jazyka”.
Jednak ich historie są naprawdę poruszające – np. pani Maria pamięta, jak w 1937 roku została z mamą, 6-miesiecznym barciszkiem i 3 letnią siostrą wywieziona z Ukrainy do Kirgistanu. Wcześniej aresztowano i rozstrzelano jej ojca. Gdy przyjechali tutaj, nie mieli nic i żeby przetrwać żebrali na dworcu. Pani Maria dokładnie pamięta, jak prosiła ludzi o chleb i drobne pieniążki, miała wtedy 5 lat!
Z kolei Pani Zosia została wywieziona także jako kilkuletnia dziewczynka z mamą i maleńkim rodzeństwem do Kazachstanu. Po morderczej podróży pociągiem i potem wozami Rosjanie zostawili ich w pustym stepie, z innymi rodzinami polskimi. Musieli zbudować sami lepianki, bez narzędzi i żadnej na ten temat wiedzy, gdyż najczęściej represje stalinowskie dotykały inteligencję polską, artystów. Od tego, jak zbudują sobie te norki w ziemi zależało, czy przeżyją niezwykle mroźne zimy – temperatura spada tam poniżej 50 stopni! Nie mieli oczywiście żadnej odpowiedniej odzieży. Ostatnie rodowe pamiątki i złotą biżuterię wymienili wśród miejscowej ludności na chleb i leki. Bardzo wielu Polaków zginęło – bez leków, opieki medycznej, z zimna, głodu, wyczerpania. Pani Zosia opowiadała o swojej tragedii w bardzo prostych słowach i podkreślała, żeby nie zapomnieć o tych Polakach, którzy wtedy umarli... Ona straciła w stepie kazachskim rodzeństwo i matkę.
14.10.
Gorące Źródła (Tjopłyje Kliuczi) Zajrzeliśmy do kolejnej doliny, tym razem rzeki Alamedin. Pojechaliśmy z naszymi nowymi znajomymi, także Polakami: Maćkiem i Dawidem. Marszrutka dojechała prosto do Tjopłyje Kliuczi. Kierowca wyjaśnił nam, jak tutaj rozumieją sformułowanie „polskie pany” – bardzo nas to wyjaśnienie ucieszyło, choć nie jesteśmy przekonani, że wszyscy tak to rozumieją. Na pewno odbiega, od tego, które wciąż pokutuje na Ukrainie, gdzie Polaków postrzega się jako dawnych arystokratów, którzy często odnosili się do Ukraińców z wyższością. Okazało się, że tu śmieją się z polskiego zwyczaju zwracania się do innych per „pan”, „pani”. I tyle! Okazało się jednak również, że to ukraińskie rozumienie „polskich panów” miało towarzyszyć nam przez cały dzień.
Jedną z głównych atrakcji tego parku jest stare sanatorium, w którym można pływać w basenie z ciepłą wodą ze źródeł geotermalnych. Dziś, jak w każdą niedzielę basen pracował tylko do 16 – tak przynajmniej dowiedzieliśmy się na miejscu (normalnie pracuje do 21, oprócz poniedziałków, kiedy nie pracuje w ogóle). Dowiedzieliśmy się, że możemy nawet iść na obiad – kilometr w górę doliny jest stołówka. W stołówce powiedziano nam, że nie możemy nic zjeść, bo nic nie ma – obiad będzie dopiero o 13. Za to wypiliśmy herbatę. I poszliśmy na spotkanie z główną atrakcją Tjopłyje Kliuczi – doliną rzeki Alamedin (druga z rzek płynących przez Biszkek, mniej więcej równoległa do Ala-Archa). Dolina jest piękna (choć, żeby to docenić musieliśmy przebrnąć przez ogromne ilości śmieci rozrzuconych w okolicach ośrodka wczasowego, którego częścią jest odwiedzona przez nas stołówka). Udało nam się przejść kilka kilometrów i widoki naprawdę zapierały dech w piersiach. Najbardziej niesamowite wydarzenie z tej wyprawy – w tej scenerii, w dzikich ostępach kirgiskich gór, Ania znalazła w trawie pen-drive! Może za kolejną górą rosły laptopy?
Zawróciliśmy głodni, marząc o obiedzie. Gdy dotarliśmy na miejsce ok. 14:30, okazało się, że obiadu nie ma. Był, owszem, ale o 13:00!! O 14:30 piec już wygaszony, obiad zjedzony, a stołówka posprzątana. „Polskie pany” niech sobie nie myślą, że będą przychodzić, kiedy tylko im się spodoba i dostaną obiad na stół! Pani powtórzyła tylko, że mówiła nam „o 13”. I tyle. „Polskie pany” zaczęły prosić – i wyprosiły bochenek chleba! Musieliśmy wzbudzać taką litość, że chleb dostaliśmy za darmo. Potem „polskie pany” poszły prosić dalej – o wrzątek i herbatę – do dyrekcji ośrodka. I dostaliśmy. I tak „polskie pany” zadowoliły się obiadem złożonym z wyproszonego suchego chleba i wyproszonej herbaty. Delektując się posiłkiem (i słońcem), „polskie pany” zorientowały się, że minęła 15:15, a basen miał zostać zamknięty o 16! I tak pognaliśmy na złamanie karku, prosić o to, żeby nas jeszcze wpuścili! Udało się! Okazało się, że basen będzie czynny jeszcze do 16:30, więc weszliśmy na całą godzinę. Kąpiel w parującej wodzie była nadzwyczaj przyjemna. Przez okna widać było góry, a na ścianach typowe również dla naszych ośrodków wczasowych morskie dekoracje (gipsowe delfinki, meduzy, stery okrętowe i koniki morskie). O 17, zgodnie z planem, czekaliśmy w umówionym miejscu na marszrutkę!
W góry na sesję zdjęciową wybrała się również para młoda ze ślubnymi gośćmi. Ciekawe, czy zdjęcia robili sobie przy stertach śmieci w pobliżu ośrodka, czy udało im się przez nie przebrnąć...
Wyjeżdżając w stronę Biszkeku widzieliśmy dwóch jeźdźców na koniach – okazało się, że to myśliwi. W przepełnionej marszrutce zapoznaliśmy się z 54-letnią kobietą i jej liczną rodziną, z której większość stanowiły nauczyciele i nauczycielki.
Rejestracja Po prawie dwóch miesiącach nerwów, upokorzeń, próśb i gróźb, załatwiłam wreszcie wytęsknioną pieczęć w paszporcie – rejestrację na 1 rok! Niestety, rejestracja przyszła zbyt późno, żebyśmy mogli pojechać do ambasady w Kazachstanie na wybory w najbliższą niedzielę. Niestety nasz faworyt, na którego oddalibyśmy głos, gdybyśmy mogli – Partia Kobiet – poległ w wyborach. Niemniej jednak można mieć nadzieję, że kończy się czas bliźniaków, co bardzo nas cieszy. Nawet tutaj się z nich śmieją, mówią: „dwa brata, jeden akrobata” – nie wiemy, co dokładnie to znaczy, ale nic pochlebnego! W świecie rosyjskojęzycznym przyjęto z dużym zadowoleniem i ulgą wiadomość o tym, że bliźniacy tracą władzę.
Myśląc o sytuacji w Polsce trudno nie przyznać racji Marii Dąbrowskiej, która pod datą 20.11.1938 roku zapisała w Dziennikach: „właściwie – cóż narzekać na władze, na rządy. Choćby i najgorsze, czyż nie są ujściem dla instynktów rożnych, częściowo dość łajdackich, które w rządzeniu, prócz nadużyć, przynoszą też i pewne korzyści dla dobra ogólnego? Rządy i władza – świetne pozytywne ujście dla instynktów i skłonności bandyckich...”
KociątkoPrzed spotkaniem z ambasadorem, przed uczelnią Kuby, znaleźliśmy śliczne kociątko – może 4 tygodniowe. Nie mógł się nawet utrzymać na nóżkach, cały szary, pręgowany, z tygrysim pyszczkiem. Uparłam się, żeby go zabrać, gdyż w pobliżu ruchliwej ulicy mógł łatwo zginąć. Mimo oporu Kuby wzięliśmy go z nadzieją, że ktoś przejmie go potem od nas, gdy już go trochę odchowamy. Zabraliśmy miauczące kociątko i popędziliśmy na spotkanie z ambasadorem Polski, radcą ambasady i jej pierwszym sekretarzem! A po spotkaniu kotka, któremu nadałam dumne imię Manas, Maria, moja uczennica, zabrała do siebie.
Wróble jedzą z naszego parapetu pokruszony chleb, a liście już prawie wszystkie albo spadły, albo są czerwone lub żółte.
Wieczorem poszliśmy do naszych znajomych Kirgizów, u których już byliśmy na tradycyjnych wspominkach za bubuszkę, po czapkę. Przyjęła nas najstarsza siostra, dała czapkę i już mieliśmy wychodzić, gdy Ania wyciągnęła dla nich 3 Polonusy (gazetki wydawane przez Odrodzenie). Wtedy najstarsza siostra zaczęła nakrywać do stołu. Znów pojawiły się różne talerze, owoce, chleb, konfitury etc., a w końcu również ciepłe danie (ziemniaki z sałatką z papryki). Pojawiła się też Swietłana, czyli siostra z Moskwy, która rozmawiała z nami ostatnim razem. Z Polonusów bardzo się ucieszyły i były zainteresowane, Swietłana przyznała, że najlepiej byłoby po prostu do Polski pojechać, żeby poznać, jaki to kraj.
20.10.
Entomozaika Kirgistanu Dziś był koncert Entomozaika Kirgistanu, organizowany przez prezes polskiego stowarzyszenia i fundację popularyzującą folkor kirgiski. Koncert był bardzo ciekawy i niezwykle malowniczy – najbardziej podobała się nam tancerka uzbecka, której wdzięk, piękno i kobiecość były zachwycające. W każdym jej ruchu można była dostrzec przyjemność, jaką czerpie z tańca. Uśmiech nie znikał z jej ślicznej buzi, a imponujące, gęste warkocze niemal do kolan, falowały razem z powiewną szatą. Było to zjawiskowe! Tradycyjny taniec koreańskich tancerek z wachlarzami także był piękny. Azjatyckie tańce, stroje i pieśni zachwycają nas swoją egzotyką.
Dziewczynki kirgiskie grały na tradycyjnych instrumentach i robiły to wszystkie równiutko, a czasem, w ramach dodawania występowi spektakularności, pociągały za struny instrumentów sąsiadek. Występowali również dorośli, przy akompaniamencie tradycyjnej muzyki w nowoczesnych aranżacjach (co ostatecznie brzmiało dyskotekowo), a wśród nich jeden kirgiski gwiazdor „znany w kraju i za granicą” – wyglądający jak Indianin z Peru grający w przejściu podziemnym w Polsce – podobnie wyglądał facet, który kierował nagłośnieniem).
Na tle wystąpień artystów z Kazachstanu, Kirgistanu, Korei i Uzbekistanu nasz zespól w strojach krakowskich, śpiewający piosenki ludowe odcinał się bardzo. Uderzyło nas, jak inny tutaj okazał się doskonale nam znany sposób śpiewania i bycia na scenie! Styl „europejski” wydał się sztywny (dystyngowany?) i grzeczny, w porównaniu ze zmysłowością azjatyckich tancerek.
20-21.10
Tioplyje Kliuczi raz jeszcze Po południu pojechałem z Dawidem do Tjopłyje Kliuczi, z zamiarem dotarcia znacznie dalej niż dotarliśmy ostatnio we czwórkę. Marszrutka zawiozła nas tylko do Koj-Tasz, skąd do ośrodka szliśmy 10 km. Zamówiliśmy nocleg „bez pitania” (czyli bez wyżywienia) i poszliśmy zażyć ciepłej kąpieli. W sanatorium (oprócz basenu są tam dostępne masaże i terapeutyczna gimnastyka) wisi gazetka ścienna, a na niej zdjęcia przedstawiające m.in. pokój otdycha – na zdjęciu widać parę w średnim wieku przed telewizorem, mężczyzna trzyma w ręce butelkę piwa. Pokoje w ośrodku ogrzewane, ale niestety nie wodą z ciepłych źródeł lecz prądem.
Wstaliśmy o 6:40 i ku naszemu zaskoczeniu zobaczyliśmy, że za oknem biało. Wieczorem troszeczkę śnieg padał, ale od razu topniał. A przez noc napadało kilka centymetrów! Nie mieliśmy szans na znalezienie kolejnego pen-drive’a. Wyszliśmy o 7, a ok. południa zaczęliśmy wracać. I tak nic nie było widać (szliśmy w chmurach) – przy tej widoczności najbardziej charakterystyczny punkt, do którego dotarliśmy to mały kamienny posążek :) być może przedstawiający ducha gór... Widoki były imponujące zwłaszcza wówczas, gdy niekiedy chmury się choć trochę rozwiewały i widzieliśmy czubki gór zawieszone wysoko, wysoko we mgle. W międzyczasie nasze ślady zasypał śnieg...