Geoblog.pl    AniaKuba    Podróże    Kirgistan (i okolice)    Ala-Archa, konna przejazdzka
Zwiń mapę
2007
06
lis

Ala-Archa, konna przejazdzka

 
Kirgistan
Kirgistan, Bishkek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 513 km
 
04.11.2007
Dziś pojechaliśmy do Doliny Ala-Archa. Wycieczkę zorganizowała nam Nurdżan, znajoma mojej koleżanki z Warszawy, która była rok na stażu w Polsce. Tydzień temu powiedzieliśmy jej, że marzy nam się nauka jazdy na koniach. Kilka dni później zaproponowała nam wyjazd w tym celu właśnie do Parku Narodowego Ala-Archa. Nurdżan nawet namówiła swojego tatę i przyjaciół. Dzięki temu pojechaliśmy dwoma samochodami, w 9 osób. Duża grupa! Umówiliśmy się niedaleko pomnika upamiętniającego żołnierzy poległych w potyczce z 1999. Wówczas, przez południowy Kirgistan, przejść chciały bojówki Uzbeków, aby zaatakować grupę Tadżyków. Kirgizi nie dopuścili do tego przemarszu, ale okupili tę decyzję śmiercią około 300 rodaków, którzy zginęli w walce z Uzbekami.
Po drodze tata Nurdżan opowiadał ciekawe historie – o tym, jak służył w wojsku we wschodniej Rosji i namierzał m.in. amerykańskie samoloty nad Wietnamem; o tym, jak nieugięty jest naród kirgiski, który w każdej chwili może wyjść na ulice i zaprotestować przeciwko władzom; o tym, że przez ponad 20 lat pracował w milicji (w drogówce), a od miesiąca jest na emeryturze. Opowiedział nam także o wysokiej pozycji kobiet w tradycji kirgiskiej – przytoczył przysłowie, zgodnie z którym dziewczyna lub kobieta wyprzedza w swojej dojrzałości mężczyznę o czterdzieści lat. Nie wiemy jednak, czy ten szacunek z przysłowia przekłada się na codzienne życie kirgiskich kobiet. Być może jest jak w Polsce, w której z jednej strony stawia się pomniki Matkom Polkom, a z drugiej kobiety są dyskryminowane.
Kolega Nurdżan zawiózł nas do bram Parku, odkąd próbowaliśmy złapać stopa (na pozostałe 12 kilometrów). Potem pojechał z jej ojcem naprawiać popsuty samochód. Podzieliliśmy się i zaczęliśmy łapać stopa. Po kilku próbach, zatrzymał się służbowy samochód z międzynarodowej organizacji (OBWE). Kiedy powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, zapytał o nasze miasta – znał je. Zapytał, czy znamy miasto Brzeg. Zapytaliśmy, dlaczego o to pytał i czy tam był. A on to: „Ja tam rodiłsja”. Ależ byliśmy zaskoczeni. Okazało się jednak, że mieszkał w Polsce tylko rok, a potem z rodzicami przeniósł się na Ukrainę – do Kijowa.
Gdy przyjechała Nurdżan ze znajomymi, mimo wielu cierpliwych prób nie udało nam się ustalić z nimi żadnych konkretów, co do dalszych planów. Być może profesor Bodio trochę nagiął prawdę mówiąc, że Kirgizi są mentalnie najbliżsi Polakom spośród narodów Azji Środkowej... Jeśli nie, to strach pomyśleć, jak dogadać się np. z Uzbekami lub Tadżykami! Mimo że Nurdżan wiedziała, że konie są tylko cztery, to na konną jazdę zaprosiła 7 osób. Wydawało nam się, że uzgodniliśmy, iż najpierw my w czwórkę pojeździmy przez godzinę, a potem oni przez drugą. Nie mogliśmy się też dogadać, co do, wydawałoby się, drobiazgów – że odbiorą od nas plecaki, gdy już wsiedliśmy na konie, i zaniosą do samochodu stojącego na pobliskim parkingu (oni sugerowali, żebyśmy pojechali tam na koniach, otworzyli bagażnik i sami wrzucili plecaki – naszym zdaniem przypominałoby to tradycyjną kirgiską grę polegającą na podnoszeniu z ziemi przez pędzących na koniach zawodników truchła kozła i rzucania nim do celu!!)
Zaskoczyło nas również zachowanie „instruktora” (który pojechał na piątym koniu, nie przeznaczonym dla turystów, bo zbyt narowistym) – nie bardzo mówił po rosyjsku, a przede wszystkim nie wyjaśnił, jak kierować koniem, siedzieć w siodle, a nawet... gdzie jechać!!. Jedyna wskazówka, jaką od niego usłyszeliśmy, to mówić do konia „ciuu, ciuu” i wtedy pojedzie. Jednak, mimo że Ania mówiła „ciuu, ciuu”, jej klacz ewidentnie nie była zainteresowana wycieczką i zaczęła wracać do domu przez krzaki. W końcu udało nam się jakoś opanować sytuację, ale to przede wszystkim dzięki naszym ograniczonym umiejętnościom. Jednak widok na góry z grzbietu konia był super, wierzchowce spokojne, a jazda bardzo udana. Po upływie pół godziny zaczęliśmy wracać, żeby się nie spóźnić. Po godzinie byliśmy z powrotem, ale nie było Nurdżan i jej znajomych. Czekaliśmy na nich jeszcze przeszło godzinę, którą spokojnie mogliśmy wykorzystać na jazdę, na co mieliśmy dużą ochotę (no ale umowa to umowa – nada dierżyt slowo). Gdy przyszli, byli zdziwieni, że nie jeździmy dalej na koniach. Byli pewni, że pojedziemy na kilka godzin...
Jednak cała wycieczka była dla nas prezentem – korzystając z kirgiskiej gościnności, mimo usilnych prób z naszej strony, nie zapłaciliśmy ani soma. Dlatego darowanemu koniowi...

Już w Biszkeku natknęliśmy się na sklep z polskimi meblami – Black Red White – o którym wspominała kiedyś nauczycielka rosyjskiego. Pozostaje nam jeszcze znaleźć sklep z polskimi kosmetykami.

Spotkaliśmy również zielarkę, od której kupiliśmy miętę i sok. Opowiedziała, że jej córka mieszka w Niemczech, a ktoś inny z bliskiej rodziny w Czechosłowacji (tutaj, już kolejny raz, spotkaliśmy się z wiarą, że wciąż jest to jedno państwo!). Zielarka pochodzi z Uzbekistanu – w Taszkiencie urodziła się, uczyła, studiowała na uniwersytecie medycznym i pracowała, a na emeryturę przeprowadziła się nad Issyk-Kul. Tam zbiera zioła i w sezonie sprzedaje je na prowizorycznym straganie w Biszkeku.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
AniaKuba
Ania Kuba
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 77 wpisów77 98 komentarzy98 1229 zdjęć1229 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.07.2010 - 04.10.2010
 
 
30.08.2007 - 03.08.2008