Geoblog.pl    AniaKuba    Podróże    Kirgistan (i okolice)    Hopsasasa, miłe dziatki – z tematu na temat
Zwiń mapę
2007
17
gru

Hopsasasa, miłe dziatki – z tematu na temat

 
Kirgistan
Kirgistan, Bishkek
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1141 km
 
W sprawie bajki z poprzedniego wpisu: próbowaliśmy dowiedzieć się więcej na jej temat. Nikt nie wie, co tak naprawdę było największe – nasza nauczycielka rosyjskiego pytała o to na swoim uniwersytecie profesorów zajmujących się kulturą i literaturą kirgiską, i nikt nie był w stanie udzielić jej odpowiedzi. Według niej możliwe są co najmniej dwa wyjaśnienia takiej skomplikowanej zagadki.
(1) Ponieważ bajka wywodzi się z tradycji ustnej, opowiadacz mógł przez nią chcieć pokazać, jaki jest mądry, jak trudną, nierozwiązywalną zagadkę zadaje słuchaczom.
(2) Opowiadanie bajki to również rozmowy, jakie ona inspiruje – w gronie rodziny, grupy, wioski – a po takiej bajce aż się prosi, żeby kontynuować dyskusję, każdy może mieć swoje wyjaśnienie i mogą na ten temat długo debatować.
Dlatego może być tak, że celowo nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, co było większe.
No ale jak to nie ma?! Ktoś musiał być większy... Może dziecko, bo dziecko dla Kirgizów jest bardzo ważne – zapewnia przedłużenie rodu. Może stary człowiek – raczej człowiek, niż zwierzę – bo u Kirgizów człowiek jest znacznie ważniejszy od zwierząt... Ale oczywiście równie dobrze mógł to być czarny orzeł...


Zapiski różne
Na Oszskim Rynku największe problemy miałem z kupnem oregano. Są tam wielkie stragany z przyprawami, ale oferują przede wszystkim różne rodzaje papryki (pieszczotliwie nazywane ogieńkiem) i pieprzu, ewentualnie suszony koperek i zieloną pietruszkę. Chodząc od straganu do straganu wreszcie się udało – jednak oregano nie było mierzone na szklaneczkę (małą lub dużą), jak większość przypraw podawanych z worka, ale odmierzone w gotowym opakowaniu. Na opakowaniu napisano, że oregano pochodzi z Azji, Europy i Północnej Afryki, że jest rozpowszechnione na całym świecie, że ma przyjemny zapach i korzenny smak, można tam znaleźć wiele innych ciekawych informacji. Najciekawsza jednak jest ta, że oregano, które tak trudno było znaleźć na największym spożywczym bazarze w Biszkeku – w Azji, na Jedwabnym Szlaku słynnym przecież m.in. ze sprowadzania przypraw do Europy – zostało przygotowane 29.10.2006 specjalnie dla nas przez firmę Cykoria SA z Wierzchosławic, w Polsce oczywiście.

Przyjechał wreszcie Niedźwiedź z miodem! Niedźwiedź przywozi na nasze osiedle wielkie bańki z miodem, rozstawia je i sprzedaje po 10 zł za kilogram. Większość osób przychodzi ze swoimi słoikami, wiaderkami lub innymi pojemnikami, ale Niedźwiedź może im też sprzedać jeden z kilku słoików, które zawsze ma w pogotowiu. Ileż się na niego naczekaliśmy! Kiedy kupowałem miód (trzy słoiki i czwarty malutki – w sumie 4 kg), Niedźwiedź chwalił się dyplomem, który dostał na zorganizowanej niedawno wystawie miodów w Cyrku (Cyrk to budynek w Biszkeku, w którym kiedyś był cyrk, a teraz organizuje się tam różne targi i wystawy, jest tam też biblioteka). Pokazywał mi także różne certyfikaty świadczące o wysokiej jakości jego miodów – o których kiedyś nawet nie mógł nam powiedzieć, skąd są. Łapy Niedźwiedź ma wielkości mojego brzucha. A gdy podeszła kolejna potencjalna klientka i zapytała, czy za pół godziny jeszcze będzie tam stał, Niedźwiedź podniósł swoją wielką niedźwiedzią głowę, popatrzył w niebo, wciągnął wielkim nosem powietrze i mruknął „Da”.

Próbowaliśmy w dwóch kioskach dowiedzieć się, w jakiej gazecie znajdziemy program teatrów, ale nie trafiliśmy na właściwych informatorów. Kioskarze chyba nie tylko nie chodzą tu do teatrów, ale nawet nie przeglądają gazet, które sprzedają! Czytając ogłoszenia w „Wieczernym Biszkeku” natrafiliśmy na ofertę sprzedaży jurty i małych wielbłądów!


15.12 – awaria
Dziś, gdy przyszłam do pracy do Stowarzyszenia, na podłodze była duża plama, a z rury przy ścianie ciekła woda, powolutku. Pani Olga zadzwoniła po inżyniera, obiecał przyjechać, choć był to sobotni wieczór. Jakoś (biorąc pod uwagę tutejszy zwyczaj olewania wszystkiego przez urzędy, administrację itp.) nie uwierzyłam, że przyjdzie i poszłam na jogę, na którą chodzę dwa razy w tygodniu. Zajęć nie było, ponieważ joginka złamała rękę.
Wróciłam zobaczyć, czy już zalało mój gabinet i dowiedziałam się, że inżynier zaraz przyjedzie. Gdy czekałam w gabinecie, przyszedł portier (wachtior) i opowiedział swoją historię, ciekawą i smutną.
W latach 1980-82 służył w armii kirgiskiej i został wysłany do NRD. Na początku grudnia przełożeni poddali ich specjalnej mobilizacji, a 12 grudnia skierowali na granicę z Polską. Komendant rozdał karabiny maszynowe i powiedział, że w Polsce wybuchła wojna, bo „Polaki się buntują”. Ten 13 grudnia pamięta do dziś – dowództwo trzymało żołnierzy w pełnej gotowości, nie dali im jedzenia i ostrzegli, że muszą być gotowi strzelać do Polaków. Trzymali tak żołnierzy na granicy z Polską przez tydzień, w ogromnym napięciu, przygotowując do tłumienia buntu. Na szczęście nie dostali rozkazu, by granicę przekroczyć. Mamy zatem odpowiedź na ważkie pytanie – „weszliby Ruskie czy nie weszli, gdyby Jaruzelski nie ogłosił stanu wojennego?” Ano weszliby i strzelali. Nie tylko „Ruskie”, ale i Kirgizi.
To jednak nie koniec przygód Święta – gdyż tak, tylko w języku kirgiskim, nazywa się ów wachtior. Podczas pobytu w NRD poznał na dyskotece dziewczynę. Zakochali się i planowali wziąć ślub. Przyszłość wydawała się pomyślna, gdyż Święto jest z wykształcenia weterynarzem, a ojciec dziewczyny prowadził lecznicę dla zwierząt i chciał, by Święto pracował z nim.
Jednak komendant i część żołnierzy zaczęła go prześladować za tę znajomość. W końcu dostał rozkaz i musiał wracać do Kirgistanu. Tutaj rodzice zabronili mu wracać do NRD i żenić się z Niemką. W tradycji kirgiskiej młodzi są posłuszni starszym, zatem Święto został. Jednak wkrótce zaraził się od chorych zwierząt i prawie zmarł. Bardzo długo wracał do zdrowia. Potem nie mógł już wrócić do zawodu i tak został portierem w Asamblei! Ironią losu jest, że urodził się w największe święto kirgiskie – co przepowiada szczęśliwe życie!
Później przyszli santechicy i naprawili rurę, trwało to 2,5 godziny. Jednak naprawdę jestem pod wrażeniem, że przyszli do pracy w sobotę wieczorem, że załatali jakoś dziurę w rurze i naprawili ją dobrze, gdyż następnego dnia gabinet nie był zalany.


„Wielokulturowy”
30.11 w mojej szkole zorganizowano Festiwal Przyjaźni Narodów – klasy reprezentowały różne narody. Ciekawe jest to, że tu faktycznie jest dużo narodowości – to coś nowego i fascynującego dla nas, którzy wyrośliśmy w tak monolitycznym i przez to nudnawym społeczeństwie. Poszczególne kraje reprezentowali bardzo efektownie ubrani i dobrze przygotowani uczniowie. Również „Polacy” świetnie sobie poradzili – było ich ponad 10 i wszyscy byli przebrani tak, że równie dobrze mogłoby to być uznane za polskie stroje ludowe. Bardzo sympatycznie im to wyszło. A na koniec dziękowali Stowarzyszeniu za pomoc i wyjazdy do Polski. Ciekawe, że żadna inna grupa czegoś podobnego nie powiedziała. Wśród przygotowanych przez nich narodowych potraw były pisanki i sernik. A „narodowa piosenka”, jaką wybrali to „hej sokoły” o zielonej Ukrainie!!! Poza tym dowiedzieliśmy się, że naszą narodową potrawą jest kulebiak!
Tymczasem grupa, która przedstawiała Litwę za „narodowego pisarza” uznała Mickiewicza! Wydawać by się mogło, że Polska to naprawdę kraj wielokulturowy, a jednak to katolicki monolit (jak nieco przesadnie stwierdzili uczniowie reprezentujący Polskę – katolicki w 95%). Nawet polska wersja programu Microsoft Word podkreśla słowo „wielokulturowy” jako nieprawidłowe!


Wybory i przemoc – stan kraju Kirgistan
W ostatnim Lapidarium (VI), Kapuściński zauważył: „Okres przedwyborczy, zawsze i wszędzie, to nasilenie głupoty i kłamstwa.” Nie inaczej w Kirgistanie. Przed wyborami do parlamentu, które odbyły się w niedzielę 16.12, wszędzie pełno było plakatów, broszurek i reklam partii politycznych. Do wyborów większość w parlamencie mieli wciąż ludzie Akajewa, poprzedniego prezydenta, ale oczywiście to się zmieniło. Teraz 100% miejsc zdobyła partia obecnego prezydenta – Bakijewa. Reklam nie było tyle, ile w Polsce, ale dużo – więcej niż byśmy się spodziewali w kraju z upozorowaną demokracją. Dostawaliśmy je nawet sms-ami. Niektóre dość przerażające – np. wiemy, że jesteście zastraszani, że grożą wam w szkole/pracy, że jeśli zagłosujecie inaczej niż „powinniście”, to wyciągną wobec was konsekwencje, ale tak trzeba, tylko my możemy coś zmienić. Ciekawe, na ile to prawdziwe zagrożenie... Trudno nam to zrozumieć, choćby dlatego, że nie raz rozmawialiśmy z ludźmi otwarcie krytykującymi rząd i prezydenta. Możemy sobie z łatwością wyobrazić, że wybory zostały sfałszowane, ale raczej nie takie zastraszanie. Ale kto wie.

Tym bardziej, że przemoc i bezprawie wcale nie są tu niezwykłe – ostatnio sami tego doświadczyliśmy, gdy na głównym pasażu – stanowiącym jedną z wizytówek miasta, prospekcie Erkindik napadnięto nas i okradziono. Straciliśmy aparat. Szkoda tym bardziej, że mieliśmy w nim kilka zdjęć, które bardzo chcieliśmy tu zamieścić.

Kilka dni później kupiliśmy nowy aparat, w głównym domu towarowym – CUM. Po wyjściu z Cumu chcieliśmy zrobić zdjęcia, żeby wypróbować nowy nabytek. Zrobiliśmy dwa, ale za każdym razem chowając aparat, widzieliśmy w pobliżu dwóch przyglądających się nam potencjalnych złodziei – czekających na okazję. Idąc główną, najbardziej zatłoczoną ulicą, cały czas oglądaliśmy się, żeby sprawdzić, czy nie idą za nami. W dwóch innych miejscach nie odważyliśmy się wyciągnąć aparatu, bo znów widzieliśmy obok siebie złodziei. Tutejsi młodzieńcy mają taki właśnie zwyczaj, że zwykle chodzą parami – a na dodatek często stoją po prostu, rozmawiają i rozglądają się. Albo będziemy mieli jeszcze długo taką obsesję, albo stracimy kolejny aparat.

W Cumie jest piętro, na którym sprzedawane są głównie płyty z muzyką, filmami i programami. Jeśli chodzi o filmy, to szczególnie modne są tu składanki – na płycie DVD nagranych jest 10-12 filmów z tym samym aktorem lub aktorką, filmów historycznych, czy innych podobnych gatunkowo, albo np. filmów kirgiskich. Takie płyty kosztują po 200 somów. Przed Cumem są stoiska bezpośrednio na ulicy i tam podobne płyty, może tylko jeszcze trochę gorzej wyglądające, kosztują po 60 somów. Przy takim stoisku przypomniało mi się, że chciałem obejrzeć film animowany „Nieznajka na Lunie” – zapytaliśmy i tęgi sprzedawca powiedział, że jest. Szukał, szukał, cały czas z dość wesołym nastawieniem, w końcu znalazł. Gdy zobaczyliśmy rozmazane obrazki na okładce płyty zawierającej 12 filmów, pomyśleliśmy, że może nie będą szczególnie dobrej jakości. I zapytaliśmy sprzedawcę o jakość. Jego mina nagle stężała, spoważniała, wyprostował się cały i z przejęciem odpowiedział: „Za kaczestwo otwieczajem”. Powiedział zresztą, że gdyby cokolwiek było nie tak, to oczywiście wymieni nam płytę lub odda pieniądze. Zabrzmiało to bardzo przekonująco. Na stoisku przed Cumem kupiliśmy też popcorn – słodki!


Narty
Pojechaliśmy z Dawidem na narty, tzn. ja pojechałem, bo Ania poszła do pracy (ostałas adna na rabotie). Od Kaszka-Suu (miejscowości, do której dojechaliśmy marszrutką) do bazy narciarskiej szliśmy ok. 2,5 godziny – górską drogą, którą co jakiś czas ścinaliśmy idąc na skróty. Mijało nas wiele terenowych samochodów wiozących miejscowych lub przyjezdnych narciarzy. Zorientowaliśmy się, że są tam trzy łyżnyje bazy – najpierw poszliśmy do drugiej. Ta baza jest chyba najmniej okazała – jej zabudowania to kilka kontenerów i wozów pozbawionych kół. Znajduje się w nich wypożyczalnia nart i butów, „zaplecze socjalne” dla pracowników, ubikacja i nie wiadomo co jeszcze. Wyciągi są dwa, są to po prostu stalowe liny, do których przyczepia się otrzymany od pracownika hak z przywiązaną do niego deseczką – taki uproszczony orczyk. W wypożyczalni dostałem narty Polsport – za wypożyczenie na pół dnia zapłaciłem 100 somów i drugie tyle za wyciągi (razem 16 zł). Na stokach nie ma rodowitych Kirgizów, jest za to pełno, sądząc po samochodach, bogatych ruskich.

Wracając zobaczyliśmy drogę do pierwszej bazy – postanowiliśmy pójść na skrót, ale okazało się, że było to dość wymagające – w pewnym momencie nieoczekiwanie znaleźliśmy się nad przepaścią, a potem musieliśmy po oblodzonych kamieniach przechodzić przez rzekę. Zrobiliśmy jednak rekonesans i w tej bazie – w której ceny są wyższe i więcej jest też nowych ruskich. Wypożyczenie nart (tu tylko karwingowych) na cały dzień kosztuje 500 somów, a wyciągi 450. Oprócz normalnego już orczyka jest tu jeszcze kolejka z krzesełkami. Do tej bazy jest też zorganizowany transport – przynajmniej bywa. Zwykle w sobotę o 8:30 z centrum odjeżdża kamaz do tej bazy. Ta sama ciężarówka wraca w niedzielę o 16, po wyłączeniu wyciągów. Ucieszyliśmy się, bo właśnie zbliżała się 16, ale okazało się, że kamaz akurat się połamał (czyli zepsuł).

Jest jeszcze trzecia baza narciarska, położona najdalej – 2 kilometry za tą, w której jeździłem. Tamta może być jednak najdroższa, i najpełniejsza nowych ruskich, bo jest zorganizowana przy ekskluzywnym hotelu.

Nie mając do dyspozycji kamaza wracaliśmy znów na pieszo. I nagle jakaż odmiana po mającej miejsce poprzedniego dnia kradzieży aparatu – troje młodych ludzi jadących nie jak większość klientów bazy dżipem, ale starą ładą, zatrzymało się z własnej, nieproszonej woli i zaproponowało nam podwiezienie! Byli to młodzi programiści, zainteresowani światem, Polską, nami, wiele nam opowiedzieli o Kirgistanie. Odwieźli nas niemal pod dom! I w żadnym wypadku nie chcieli pieniędzy – nie dla pieniędzy się zatrzymaliśmy, wyjaśniali.


Świąteczna atmosfera
I tak w tej przyjaznej już atmosferze doszliśmy do tematu świąt.
Od początku grudnia w każdym Narodnym (główna sieć supermarketów w Kirgistanie) wchodzących wita naturalnej wielkości Mikołaj, chyba z plastiku. A personel ubrany jest w mikołajskie czapki.
Stolica w głównej mierze muzułmańskiego kraju rozświetlona jest noworocznymi dekoracjami – migającymi kolorowymi palmami, kolorowymi napisami życzącymi po kirgisku szczęśliwego nowego roku. Widzieliśmy także 3 jurty obwieszone kolorowymi lampkami!
Na głównym placu stoi gigantyczna choinka – do metalowego szkieletu włożono setki, a może tysiące, choinkowych gałęzi. Ostatecznie twór jest tak wysoki, jak pomnik Erkindik, pewnie na 15 metrów. Na tym samym placu stoi gigantyczny ekran, z ryczącym hałasem pokazujący reklamy przerywane teledyskami z rapującymi czarnoskórymi „piosenkarzami” i wijącymi się wokół nich roznegliżowanymi dziewczynami. Reklamy dość naiwne, takie jak w polskich regionalnych telewizjach 10 lat temu. Wśród nich również ogłoszenia, jak z gazet: „sprzedam kontener na Dordoju”, „sprzedam kontener w mieście Ałmaty” lub... „kupię makulaturę”!
I jeszcze jedno na sam koniec – przynajmniej uliczni sprzedawcy nie mają tu zwyczaju sprzedawania żywych ryb, ani tym bardziej pakowania ich żywych w foliowe torebki... Choć oczywiście ryby na ulicach sprzedają.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
AniaKuba
Ania Kuba
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 77 wpisów77 98 komentarzy98 1229 zdjęć1229 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.07.2010 - 04.10.2010
 
 
30.08.2007 - 03.08.2008