Geoblog.pl    AniaKuba    Podróże    Kirgistan (i okolice)    Ponad kilometr nad Rysami
Zwiń mapę
2007
29
gru

Ponad kilometr nad Rysami

 
Kirgistan
Kirgistan, Jalal-Abad
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1394 km
 
Cali i zdrowi przyjechaliśmy do Jalalabadu! Widoki były imponujące, zrobiliśmy kilkaset zdjęć. Najpierw wjechaliśmy na pierwszą przełęcz (3586 m) – przejeżdżaliśmy m.in. obok zamrożonych wodospadów oraz pierwszych ciężarówek z zamarzniętymi silnikami – pod nimi, nie mając w pobliżu drewna, zdesperowani kierowcy palili ogniska z opon. Potem widzieliśmy jeszcze wiele takich ciężarówek, a także niektóre porzucone – obsypane śniegiem. Zastanawiające, że nie widzieliśmy nikogo proszącego o pomoc – zatrzymującego przejeżdżające samochody. Ciekawe, co robią, gdy samochodu naprawdę nie uda się uruchomić. Ciekawe, co robią teraz... W dzień temperatura wynosiła –25oC, w nocy spada pewnie jeszcze o 10-15o. Widzieliśmy też dwie przewrócone ciężarówki, dwa wypadki (ale bez ofiar) i jedną niewielką lawinę, a właściwie rozsypane w jej wyniku kamienie blokujące jeden pas.

Droga była w znacznie lepszym stanie niż się spodziewaliśmy – na dodatek w lepszym w naszym kierunku – tak to sobie właśnie wyobrażaliśmy, że przed nowym rokiem większy ruch będzie na południe i szczęśliwie dobrze przewidzieliśmy. (Bardzo dużo ludzi z południa pracuje na północy, ta migracja nasiliła się szczególnie w ostatnich latach. Sam prezydent Bakijew pochodzi zresztą z południa.) Droga jest szeroka i dobrze zabezpieczona betonowymi barierkami we wszystkich wymagających tego miejscach. Jest kilka tuneli, z których najdłuższy ma 2,6 km. W jego pobliżu droga wspina się najwyżej – 1,1 km ponad Rysy! Stamtąd, zupełnie niespodziewanie, otworzył się widok na ogromną przestrzeń prawie całkowicie płaską – Kotlinę Sussumyrską. Biała pustynia. Później objeżdżaliśmy sztuczny zbiornik Toktoguł – największy w tym kraju – ogromny i otoczony górami. Jest jednym z szeregu spiętrzeń na największej rzece Kirgistanu – Naryń. Potem widzieliśmy jeszcze kilka spiętrzeń jadąc wzdłuż rzeki. W 2006 roku 94% energii w Kirgistanie pochodziło z elektrowni wodnych. Największa tama na Naryniu ma 210 m wysokości i tylko 150 m szerokości! Trzyma 19,5 km3 wody! Zainstalowana tam elektrownia ma moc 1,2 GW.

Rzeka ma kolor turkusowy i płynie wśród stromych czerwonych skał z ośnieżonymi szczytami. Gdzieniegdzie wśród gór widzieliśmy osiedla ludzkie – albo bardzo rzadkie pojedyncze chatki na białej pustyni, albo blokowiska nad Naryniem. A jak wjechaliśmy do Kotliny Fergańskiej, to nad Naryniem ciągnęły się jeszcze wyjątkowo przygnębiające szarobure osiedla smutnych domków lub bloków lub rozpadające się zakłady przemysłowe. A w samej Dolinie pełno pól, ludzi jeżdżących na osiołkach, często z przytroczonymi bańkami na wodę (w wioskach nie ma tu wodociągów i wodę wozi się ze studni – albo na osiołku, albo na wózku, albo na sankach!), wielkie stada owiec beztrosko przekraczających drogę i ogromne ilości daewoo tico, które przyjeżdżają tu ponoć z Korei w kontenerach. Miejscami 1 na 5 samochodów to nie było daewoo tico. Prawdziwa odmiana po Biszkeku i tamtejszej przede wszystkim poniemieckiej i pojapońskiej motoryzacji.

Podróż na pewno jak na tutejsze możliwości była bardzo udana – kierowca kulturalny i niepalący, współpasażerowie też, muzyka spokojna i niezbyt nachalna. W pewnym momencie, ktoś stwierdził, że wszyscy jadący są obcokrajowcami – my, Tadżyk, para Uzbeków pochodzenia koreańskiego, i chłopak, który twierdził, że jest z Kirgistanu, ale Tadżyk wyjaśnił mu, że jest Rosjaninem („ty nie stąd, ty ruski” – powiedział obcesowo, bo chłopak był biały). Wyjechaliśmy o 9 (choć z Wołodią spotkaliśmy się o 7:30 i tak mieliśmy nadzieję odjechać, ale czekaliśmy jeszcze aż zbierze komplet), a dojechaliśmy ok. 18.

No i niestety, okazało się, że w głównym hotelu w Jalalabadzie jest zimno. Przy –15oC na zewnątrz, ogrzewanie włączają w hotelu dopiero o 19:00! A ponieważ mają do nagrzania „20 ton wody” i 5 pięter, to, choć jest już 23:10, w naszym pokoju wciąż „jak w psiarni”. Okazuje się jednak, że może być gorzej – w tym mieście po prostu w ogóle nie działa ogrzewanie – ludzie zimą zakładają wszystkie ubrania i wegetują grzejąc się jak mogą, albo się przyzwyczajają. Włączając w to małe dzieci. A jest to 3 lub 4 co do wielkości miasto w Kirgistanie (75 000 mieszkańców).

Rano centrum Jalalabadu zwiedziliśmy bardzo szybko, po czym pojechaliśmy do sanatorium. Południe Kirgistanu jest prawie całkowicie muzułmańskie – jadąc na południe w okresie świąt i nowego roku chcieliśmy przekonać się, czy i tu święta się skomercjalizowały – czy w muzułmańskim regionie zobaczymy choinki i Mikołajów. Zobaczyliśmy – i to mnóstwo! Pierwszą na jednym z głównych placów, naprzeciwko naszego hotelu.

Najważniejszą atrakcją Jalalabadu jest sanatorium powstałe wokół gorących źródeł – przybywano do niego co najmniej od X wieku, z Indii, Tadżykistanu i Chin w nadziei na uzdrowienie z wszelkich chorób – podobnie jest dziś. Jednak gdy próbowaliśmy dowiedzieć się w centrum, jak dojechać do sanatorium, kilka osób oświadczyło, że nie wiedzą, a niektórzy nawet, że o sanatorium ani kurorcie nie słyszeli!

W rzeczywistości nie słyszeli, być może, rosyjskich wyrazów „sanatorium” oraz „kurort”. I choć po kirgisku sanatorium brzmi bardzo podobnie („sanatoriasy”), to ludzie, którzy znają tylko jeden język i nigdy nie uczyli się innego nie mają zwyczaju kojarzyć podobnych wyrazów z innych języków, nawet jeśli są one bardzo podobne. To przecież kojarzenie wspólnych korzeni słów jest jednym z elementów uczenia się języka obcego... I tak doszliśmy do innego problemu, z którym przyszło nam się borykać na południu Kirgistanu – problemu ze znajomością języka rosyjskiego – i to nie przez nas, ale przez Kirgizów!


Sanatoriasy w Dżalalabadzie
To miejsce jak z baśni – w mroźnym powietrzu unosiły się opary gorących wód mineralnych, wypływających z ziemi, w różnych smakach. Opuszczone budynki spowijała mgła, a ostatni, przemarznięci strażnicy tej krainy spomiędzy jawy i snu zdawali się nieco obłąkani – co harmonizowało z niezwykłą atmosferą. Pierwszy – Aldżalala, który częstował nas wodą mineralną o niezwykłym smaku, opowiadał, że jest ona tak gorąca, gdyż w środku ziemi siedzi szatan i ją miesza. A potem powiedział, że tutaj lądują statki kosmiczne („kosmiczeskije korabli”) „myślisz, że to gwiazdy spadają, a to lądują statki kosmiczne” – mówił przejęty i bardzo poważny.

Drugi napotkany strażnik – Dżalala – opiekował się miejscem, w którym leczył się wodami mineralnymi święty mąż, budynek ten przypominał minaret. Opowiedział nam o cmentarzach, których jest w okolicy bardzo dużo.

Kolejny strażnik, młody chłopak o złotych zębach, skulony z zimna, przemykał po terenie parku. Napotykaliśmy go w różnych miejscach. Zachęcał nas do picia wody, odwiedzenia stołówki. A gdy natknęłam się na niego (znowu!) przed budynkiem lecznicy, gdy karmił bezpańskie psy, tak samo zabiedzone i skulone jak on, a po jego lewej stronie błyszczał minaret, opowiedział dość nieskładnie o „babuli”, która mieszka w okolicy, trzeba koniecznie ją odwiedzić i wysłuchać jej. Mówił: – „co powie, tak będzie. Jak dobrze powie, to droga się odkryje, a jak źle – to droga zwinie się i zniknie”. Spacerowaliśmy po terenie parku w poczuciu niesamowitości.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (26)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
AniaKuba
Ania Kuba
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 77 wpisów77 98 komentarzy98 1229 zdjęć1229 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.07.2010 - 04.10.2010
 
 
30.08.2007 - 03.08.2008