Hitchkok mówił, że w filmach zaczyna od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie. My ten rok zaczęliśmy właśnie od trzęsienia ziemi, a zatem czeka nas na pewno jeszcze wiele wrażeń. Miasto Osz nie oszczędziło nam żadnych silnych przeżyć – trzęsienia ziemi doświadczyliśmy w ogromnej sali na pierwszym piętrze muzeum historyczno-przyrodniczego. Spacerując spokojnie między licznymi eksponatami w dużych szklanych gablotach nagle poczuliśmy, jak trzęsie się cały budynek (w pierwszej chwili prawie straciliśmy równowagę). Wrażenie potęgował zgrzyt i szczęk szklanych gablot. Trwało to może pół minuty – akurat tyle, żebyśmy zdążyli zbiec do głównego wyjścia, gdzie spotkaliśmy rozbawionych naszym przerażeniem miejscowych. Warto dodać, że muzeum zwiedzaliśmy sami – nie było innych chętnych. Jeden młodzieniec opowiadał o trzęsieniach ziemi z takim entuzjazmem, że mieliśmy wrażenie, że lubi ich doświadczać. Żałował wręcz, że ostatnie o podobnej sile miało miejsce 3 lata temu. I właśnie, gdy to mówił ziemia zatrzęsła się jeszcze raz, ale już mniej. No tak, ale większość eksponatów w muzeum pochodzi z trzech tysięcy lat historii tego miasta – jeśli gliniane miseczki i porcelana tyle już przetrwały, to chyba nie straszne są im trzęsienia ziemi... Dwie godziny wcześniej byliśmy na trzecim piętrze trzypiętrowej jurty – w innym muzeum – ciekawe, jak tam czuć byłoby trzęsienie ziemi... [Trzęsienie ziemi miało siłę 5,7 stopnia, a jego epicentrum znajdowało się 42 kilometry pod ziemią, 27 kilometrów na południowy wschód od Oszu!]
Ochłonąwszy po trzęsieniach ziemi weszliśmy na świętą górę Sulejmana (Salomona), z którą związana jest
następująca legenda:
Sulejman był pięknym młodzieńcem. Miał także dar jasnowidzenia, został prorokiem, a imię jego było znane. Z czasem uznano go za świętego.
We wszystkim był Sulejman posłuszny Bogu. Miał jednak jedną namiętność, której nie mógł w sobie przezwyciężyć. Była to miłość do pięknych, szybkich koni i wyścigów. W jego stajni było 500 wybornych koni wyścigowych.
Pewnego dnia wyścigi konne tak go pochłonęły, że zapomniał o codziennej modlitwie.
Bardzo bał się Sulejman bożego gniewu i aby uczynić zadośćuczynienie za swój grzech i zadowolić Boga – rozkazał zarżnąć wszystkie wyśmienite konie.
Spodobała się Bogu taka ofiara i postanowił nagrodzić Sulejmana. Podarował mu tak ogromny tron, że podnieść go mogło tylko 500 dżinów.
Zaniosły dżiny tron Sulejmanowi, a on rozkazał postawić go tam, gdzie Pierwszy Człowiek Adam założył gród Osz, wyznaczając pługiem granicę miasta.
I tak siedział Sulejman na szczycie, na swoim tronie i radował się pięknymi widokami – patrzył na swoje miasto położone w zielonej, żyznej Dolinie Fergańskiej i otaczające je góry. Cieszył się czystym, świeżym powietrzem na szczycie i słońcem.
Jednak poczuł Sulejman, że czegoś brakuje do pełni piękna. Zapragnął, aby na szczycie, gdzie siedział na tronie, wypłynęła ze skały rzeka i spłynęła w dolinę. Zamarzył, aby spływała po kamieniach u jego stóp, szumiała i pieniła się.
Za górami było duże jezioro. Rozkazał Sulejman swoim 500 dżinom otworzyć górę i puścić przez nią wodę. Dżiny przystąpiły do pracy – kruszyły skałę, dobywały z niej głazy i roznosiły je po dolinie. Na koniec ukazała się w skale głęboka szczelina i wzburzona woda popłynęła przez nią z szumem, uderzając o kamienie i pieniąc się. I tak popłynęła rzeka przez górę – na której, na swoim tronie, siedział zadowolony Sulejman.
Oto dlaczego ta góra nazywa się Tronem Sulejmana, a pienistą rzekę nazwano Ak-buura – Płynąca Przez Górę.
Z góry roztaczał się piękny widok na spowite smogiem miasto i otaczające je góry. To popularny w Oszu zwyczaj, żeby na Nowy Rok wejść na tę górę w pewnej intencji i pomodlić się w rekonstrukcji kaplicy z 1497 roku. Ta kaplica była miejscem pielgrzymek od dawna i z daleka, aż w ramach walki z islamem została zniszczona przez ZSRR. Odbudowano ją dopiero w latach 1990-tych. Dziś jednak zwyczaj modlenia się na górze zmienił się raczej w świąteczne spotkania rodzinne lub towarzyskie.
Na szczycie zagadnął nas ŻYCZLIWIE miejscowy – rozmawiał z nami bardzo spokojnie, jak gdyby rozważając każde wypowiedziane przez nas zdanie. Przyszedł na górę z wioski niedaleko Oszu. Pytał o naszą pracę, pobyt w Oszu, a nagle, nawiązując do tego, że jedno z nas jest filologiem, zapytał o najważniejszych polskich poetów. Wymieniliśmy kilku i okazało się, że ich zna – dwóch kirgiskich uczonych i poetów dokonało przekładów polskiej poezji – nowy znajomy podał nam imiona i nazwiska, żebyśmy mogli ich odnaleźć w Biszkeku. Okazało się, że nasz rozmówca jest dziennikarzem i pisarzem – wydał 2 książki, których będziemy szukać w Biszkeku. Poprosił nas o więcej informacji – uznał, że jesteśmy interesującym tematem i opisze nas w swojej gazecie! Chwalił też nasz rosyjski i pytał, ile lat się uczymy! Z naszym rosyjskim zabawne jest to, że niektórzy preferują rozmawiać tylko z Kubą (np. syn właścicielki naszego mieszkania), a inni tylko z Anią (np. Wołodia, który za każdym razem, gdy trafiał na Kubę prosił o przekazanie telefonu Ani, „bo będzie z nią łatwiej rozmawiać”, „bo lepiej mówi po rosyjsku”).
Na szczycie znajduje się też wyślizgany, ogromny kamień życzeń – tak naprawdę to dla niego przyjechaliśmy do Oszu na Nowy Rok (i jeszcze dlatego, żeby zmianę roku przeżyć w mieście z tradycją sięgającą trzech tysięcy lat). Na kamieniu trzeba się położyć i zjechać wyślizganym torem. Przed nami jeden chłopiec miał tyle życzeń, że mieliśmy dużo czasu na przemyślenie naszych! Zjechaliśmy i już jesteśmy spokojni o Nowy Rok.
Schodząc drugą drogą minęliśmy małą jaskinię, do której wczołgiwali się mężczyźni, by się pomodlić, a obok niej duchownego, do którego podchodzili wierni, by pomodlić się razem z nim. Widzieliśmy też lokalne muzeum (dziś zamknięte), którego wejście zaprojektowano naszym zdaniem z przesadnym rozmachem.
Pospacerowaliśmy jeszcze po mieście, które dziś wydawało się bardziej przyjazne – było cieplej, a na ulicach było znacznie mniej ludzi i samochodów. Szał przedświąteczny dwóch poprzednich dni minął i można było spokojnie przejść przez ulicę. W Nowym Roku wszystko wygląda lepiej!
2 styczniaPonieważ w poprzednie dwa dni najlepsza restauracja w mieście (o znamiennej nazwie RICH MEN CAFE) była zamknięta, przyszliśmy do niej na przełożoną noworoczną ucztę – na śniadanie objedliśmy się jajkami faszerowanymi kawiorem!
Po śniadaniu szukaliśmy w Oszu codziennej gazety, żeby przeczytać więcej na temat trzęsienia ziemi. Okazało się, że takiej gazety nie ma, jest tylko gazeta wychodząca raz w tygodniu – zresztą tu w marszrutkach czy autobusach nie widać nigdy ludzi, którzy by coś czytali. Okazało się, że naprawdę trwa tu teraz długi czas dni wolnych. Np. trolejbusy w Oszu mają wolne do 9 stycznia! A jednak miasto jakoś funkcjonuje, choć faktycznie na zwolnionych obrotach. [W Biszkeku też nie wiadomo, kiedy wyjdzie gazeta po świętach... Nie ma chleba, bo święta. Jaka odmiana po tym, jak wcześniej nie było ani dnia wytchnienia... nawet w największe muzułmańskie święta pieczono przynajmniej chleb...]
Zgodnie z planem wracaliśmy samolotem, aby tym razem przyjrzeć się górom z powietrza. Chcieliśmy lecieć niewielkim samolotem, jak najbliżej gór. Najmniejszym na tej trasie okazał się wcale nie taki mały, 48-miejscowy, AN-24. Widoki znów były urzekające, kilka razy widzieliśmy drogę, po której jechaliśmy w drugą stronę. Podróż powrotna trwała zaledwie godzinę, a na lotnisku przywitały nas amerykańskie samoloty wojskowe (w pobliżu lotniska znajduje się baza wojskowa USA).
Wycieczka zakończyła się pomyślnie – mieliśmy sporo przygód, wiele widzieliśmy, bardzo się cieszymy, że pojechaliśmy. Od początku nowego roku było zresztą już tylko lepiej. Spotkanie oczytanego i kulturalnego Kirgiza złagodziło poprzednie stresy. Ludzie po prostu są różni, a podróżujący muszą być zawsze ostrożni. A w Nowym Roku będzie już tylko lepiej, i tego życzymy również naszym Czytelnikom!